Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

psiloCybian - godHead


psiloCybian_-_godHead
BMSS Records, 2015


1. Mad As A Baloon
2. I Can Feel My Brain
3. OddWood
4. GodHead
5. Sphagnum
6. Fatline
7. Flitzed Out
8. Trippy Looking Sunsets
9. From Another Dimension
10. Unforeseen Consequences

PsiloCybian to chorwacki artysta Saša Dukić, który na scenie działa dopiero od 2010 r., ale - podobnie jak inni jego krajanie na naszej scenie - jest bardzo płodny i w tym czasie wydał już pięć pełnowymiarowych albumów, w tym jeden w konwencji down-tempo. W mojej kolekcji znajdował się do tej pory jedynie krążek "Dreamtime" z 2013 r., wydany nakładem Ovnimoon Records. Bardzo lubię tę płytę, bo umiejętnie łączy ona stylistykę full-on i progressive trance, więc z niecierpliwością oczekiwałem pojawienia się najnowszej płyty - "GodHead" - w grudniu 2015 r., ponieważ sample brzmiały bardzo soczyście, sugerując dalszą ewolucję artysty w stronę mocniejszych, bardziej kwaskowych i psychodelicznych brzmień. Po przesłuchaniu "GodHead" dobre kilkanaście razy, mam do niej ambiwalentny stosunek.

Podoba mi się styl tej płyty: punkt ciężkości - w porównaniu do "Dreamtime" - przesunął się jeszcze bardziej w kierunku full-on, ale ciągle słychać te naleciałości house / progressive: dźwięki są mocno wygładzone, relatywnie wolno narastające zarówno jeżeli chodzi o głośność jak i obwiednie filtrów, więc raczej nie znajdziemy tu zadziornych i agresywnych brzmień, nawet jeżeli w drugiej połowie płyty robi się wyraźnie mroczniej. Jest dużo przestrzeni, echa i pogłosu i ogólnie produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, bo dźwięk jest mocno mięsisty, gęsty ale jednocześnie klarowny. Płyta jest trochę cichsza niż większość współczesnych produkcji, ale dzięki temu właśnie czuć że poszczególne dźwięki mają gdzie oddychać, a przecież zawsze można podkręcić głośność. Bardzo lubię bas na tej płycie, który - mimo że pozornie dość oklepany - jest fajnie bujający, lekko synkopowany ("fundujący"). Osobiście, kiedy słyszę tę płytę to - od strony czysto organoleptycznej - jest tak, jakby ktoś wlewał mi do ucha ciepły miód i otulał przyjemnym, pluszowym kocykiem... Jeżeli chodzi o styl, to jest to coś na kształt Braincella (nawet jest jedna kolaboracja), tylko trochę bardziej psychodelicznie - w tle jest dużo interesujących smaczków i szczególików, a na pierwszym planie rządzą wszelkiej maści kwasikowe linie - od typowych, mocno akcentowanych i rezonujących 303, po bardziej elastyczne, gumiaste i sprężyste wywijasy gdzieś w środkowym spektrum dźwięku. Większość utworów jest do siebie dość podobna, choć jest kilka wystających z tłumu: "I can feel my brain" oprócz pasujących sampli z filmu "Lucy" jest napędzany turbo-doładowanymi wkrętkami gdzieś w dolnych partiach sekcji rytmicznej i wykończony ornamentową melodyką w drugiej połowie, "OddWood" urzeka bardzo zgrabnymi pętelkami syntezatorów, których 3-4 rodzaje na przemian przenikają się tworząc falujące, pulsujące dźwiękowe powierzchnie, czy - jak to zwykł mawiać mój dawny kolega - "płożące się łany zboża", tytułowy "GodHead" to twarda, acidowa łaźnia, "Fatline" powala ciężkimi, głębokimi elektronicznymi zgrzytami i odjechanym środkowym segmentem kwaskowo-melodycznym, który nie byłby nie na miejscu na "Synergy" Cosmosisa, a końcowy "Unforeseen Consequences" to ciekawy, rock-reggae'owy wygaszacz imprezy nagrany razem z Deimosem.

Generalnie płyta jest dość równa, nie ma tu jakichś zapychaczy, chyba że - no właśnie, i tu dochodzimy do "ale" - całość uznamy za zapychacz. Jak napisałem, płyta "brzmi" bardzo fajnie i przyjemnie, jest bardzo poprawna i dopracowana technicznie, ale takie były już i poprzednie albumy. To czego mi brakuje, to kolejnego kroku - pójścia trochę dalej w melodykę, atmosferę i smaczki aranżacyjne, albo wręcz przeciwnie, tj. poszukiwanie jeszcze bardziej odjechanych brzmień, eksperymentów z formą, tempem i barwami. Coś jest na rzeczy, bo jak się dobrze wsłuchać to pierwsza część płyty jest lżejsza, bardziej melodyczna, a druga cięższa i bardziej psychodeliczna; ale różnica jest delikatna, niemalże ulotna i możliwe, że jest wyłącznie produktem mojej wyobraźni... Dość wyraźnie słychać natomiast, że PsiloCybian świetnie panuje nad dźwiękiem i rytmem, ale chyba nie do końca wie jak poprowadzić ciekawą, zapadającą w pamięć linię melodyczną, więc kończy się na półśrodkach: kilku nutach, powtarzanych w kółko w mniej lub bardziej udanej sekwencji. Mam wrażenie, że doskonale dopełniałby się w duecie z jakimś bardziej doświadczonym muzykiem, ale to stwierdzenie jest ogólnie prawdziwe na naszym goa/psy-transowym poletku, gdzie większość artystów to sypialniani DJe.

Podsumowując, to dobra płyta i widać, że PsiloCybian rozwija się jako artysta, choć w tym momencie jeszcze jest na rozdrożu i szuka własnej tożsamości. Osobiście polecam więc to wydawnictwo, które - choć nie obowiązkowe - może kiedyś zostać uznane ze istotny punkt zwrotny w karierze tego artysty. No i album świetnie wygląda na półce: okładka to - ręcznie (chyba?) - malowana głowa tytułowego boga, pełna gwiazd i osadzona na tułowiu z roślin i stworzeń wszelkiej maści. Prosto, ale zgrabnie i z pomysłem.

Ocena: 4/5

Antic