Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

29.01.2011 - new vision


Kto: Toga Dansverg
Miejsce: klub GGOG New Front, Gdańsk
Data: 29.01.2011

Lata temu imprezy psytransowe były dla mnie w stałym weekendowym menu, ale z czasem człowiek zdziadział, a na przeszkodzie zwykle stały inne rzeczy. Wraz z pojawieniem się informacji o imprezie New Vision zacząłem na poważnie rozważać udanie się na nią, tym bardziej, że klub GGOG New Front znałem tylko z jego pra-premierowej wersji, a trzon grających na mainie to ludzie z górnej półki (Atan, Rough, Elf i Nois). Nie wspominając już, że co jak co, ale daleko też nie mam. Dodatkowo wisienką na tym torcie stała się zapowiedź live actu Psysutry, który po swoim debiucie kilka miesięcy wcześniej w katowickim INQbatorze dostał możliwość sprawdzenia się na północy. Kiedy jeszcze do pójścia zaczęli mnie namawiać znajomi, nie było już innego wyjścia, jak pojawić się w klubie.

Nastał wreszcie sobotni wieczór i pojawiło się znajome uczucie ekscytacji związane z trans-bibami. Godzina 22, spotkanie z dawno nie widzianymi Just-Mikiem i Mariką i jestem w klubie. Tam już od wejścia spotkałem kolejne znane mi osoby (m.in. Stiopa), jak i nowopoznane - konkretniej nasz gość w osobie Psysutry. Skok na bar, pogaduchy i można było się przejść po klubie. W powietrzu unosił się znajomych zapach kadzidełek, jednocześnie buchnęło przyjemnymi flashbackami z klubów Pomarańczarnia (R.I.P.) i pierwszego GGOG. Muszę przyznać, że miejscówka nabrała znacznego kolorytu od mojej ostatniej wizyty (25.09.2010), a trzeba dodać, że klub był wtedy w wyjątkowo surowym stanie w stosunku do tego co zastałem obecnie. Na plus należy zaliczyć z pewnością słuszną przestrzeń, którą można odpowiednio zagospodarować zależnie od potrzeb imprezy i organizatorów, a także najróżniejsze zakamarki i pomieszczenia, które jak żywo przypominały mi te z wyżej wymienionych klubów. Nie można też nie wspomnieć o dobrym nagłośnieniu, które robi swoje tak jak trzeba. Wszystko ma ręce i nogi, main i chill nie mieszają się i nie wadzą sobie jeśli chodzi o muzykę, dla palaczy jest osobna sekcja, a jeśli ktoś ma wszystko to za nic i przyszedł sobie po prostu pogadać pomijając imprezowy zgiełk i zawieruchę - nie ma sprawy, jest i takie miejsce w przeciwnej stronie klubu, gdzie cała reszta raczej nie wadzi w prowadzeniu konwersacji. Tak oto po wstępnym zapoznaniu się z nowym obliczem klubu zasiedliśmy na piwne conieco w jednej z sal, oddając się rozmowom i wspominkom. Tymczasem na głównej sali publiczność rozgrzewał Rough, przygotowując ludzi do występu ciut stremowanego, ale podekscytowanego wizją nowego doświadczenia Psysutry. Pamiętam jeszcze naszą starą rozmowę, kiedy stwierdziłem, że fajnie by było, gdyby mógł zagrać w GGOGu. No i proszę - oto jest.

Rzeczywiście stres był na miejscu, bo publika z północy jest dość wybredna, a i miejsce nie byle jakie, więc warto się pokazać z jak najlepszej strony. Na szczęście nie taki diabeł straszny i jak się szybko okazało żywiołowy występ Psysutry pełen jego dynamicznej muzyki okazał się być jednym z jaśniejszych punktów imprezy. Co prawda Łukasz zaliczył w trakcie gry poważniejszą usterkę sprzętową (w przerwie niektórzy ludzie zaczęli skandować hasło "Gdzie jest krzyż?!" :)), ale szybko wrócił ze zdwojoną siłą, racząc dalej publiczność energetycznym psystransem własnej produkcji, który z łatwością i w niewymuszony sposób miesza stare i nowe wpływy tej muzyki. Ostatecznie występ Psysutry zadowolił nawet największe marudy, w tym i mnie, spotykając się z pozytywnymi komentarzami, nie wspominając już o szale, jaki panował podczas jego występu na parkiecie, więc należą mu się w pełni zasłużone brawa. Nawiasem mówiąc, miałem też w końcu okazję doznać mocy jego utworu o nazwie "Arthanaughty" w warunkach imprezowych - podobnie jak reszta materiału sprawdził się świetnie. Po półtoragodzinnym dokazywaniu Łukasza stery przejął Atan, nie spuszczając nogi z gazu i serwując siarczyste kawałki. Tu również bawiłem się tak dobrze, że nawet nie zauważyłem kiedy zleciał ten czas i za dekami stał już Elf. Po 2-3 kawałkach opuściłem mainfloor, by odpocząć, popić i pogadać ze znajomymi na sofach. Klub opuściłem o godzinie piątej, nie załapując się już na set Noisa, ale znając Jarka wierzę, że było conajmniej dobrze.

Może to kwestia tego, że jeśli chodzi o psytrance w wersji imprezowej byłem dość wyposzczony, może to znajomi, może muzyka, może urok miejsca, a może wszystko to naraz. Tak czy siak, impreza bardzo mi się podobała i może będzie to dla mnie bodziec, żeby częściej ruszyć cztery litery na tego typu wydarzenia. Pozdrawiam wszystkich współimprezowiczów, a w szczególności Psysutrę, który mam nadzieję nie będzie zasypiał gruszek w popiele, rozwinie skrzydła jeszcze bardziej i zawita jeszcze nie raz w te strony.

Templar