Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

28.06.2004 - fullmoon festival 2004 (Styropian)



Po roku oczekiwań ponownie udaliśmy się dość liczną grupą na Fullmoon Festiwal, a jak to wszystko wyglądało możecie poczytać niżej...

26 / 27 CZERWCA 2004 - NIEDZIELA / PONIEDZIAŁEK

Wyjazd z Katowic o 17:20, wraz ze mną jedzie Piotrek, bardziej znany jako Alien. W Gliwicach dosiada się jeszcze Olek i w ten oto sposób w trójkę ruszamy w podróż. Jazda pociągiem ciągła się w nieskończoność, ale wreszcie o 2:56 dotarliśmy do Kostrzynia. Tutaj niestety czekała nas niemiła niespodzianka :(. Musieliśmy czekać do 9:00 by móc kupić bilet, gdyż bilety grupowe w niemieckich kolejach obowiązują weekendowy do poniedziałku 9:00 a tygodniowy właśnie od 9:00, a my musieliśmy mieć ten bilet do godziny 12:00. W rezultacie przesiedzieliśmy na dworcu w Kostrzynie 6 godzin. Na szczęście czas jakoś szybko zleciał i o 9:02 byliśmy już w pociągu do Berlina. W Niemczech połączenia mieliśmy bardzo szybko i tym samym o 13:00 byliśmy w Karstadt. Stąd wspólnie z innymi Fullmoonowcami ;) udaliśmy się na miejsce festiwalu.

Lokalizacja tegorocznego Fullmoona była bardzo ładnie ulokowana. Około 1,5 km od głównej drogi, dodatkowo jeszcze droga na miejsce festiwalu była lekko zapętlona. Tym samym główna arena wydarzeń (o których będzie niżej) była ładnie skryta. Plusem było też to, że do miasta, samochodem lub na piechotę, było bardzo blisko. Gdy przybyliśmy na polankę wiele miejsc w pierwszej strefie namiotów było już zajętych. Trzeba było się dobrze rozglądać, by znaleźć miejsce na większą ilość namiotów. Na szczęście organizatorzy pomagali w tym. Ja jednak wypatrzyłem inne miejsce niż to polecone przez ochronę i tym samym miejsce dla grupy było zajęte. Niestety pogoda tego popołudnia była nieciekawa, bowiem ciągle wiał wiatr, który przeszkadzał w rozbijaniu namiotów. Sam się o tym przekonałem, bowiem swój namiot rozbijałem chyba z 5 razy. Gdy się już jednak udało, po jakimś czasie pojawiła się ekipa z Xantim na czele, czyli Paweł (ubiegłoroczny Goa Gil ;)) oraz Noma. Wraz z nimi przybyli także Murzyn wraz z kolegą oraz jakaś para, ale już nie pamiętam jak się zwali. Nie minęła kolejna godzina, a już witaliśmy się z naczelnym Psytrance.pl, Templarem oraz Paprochem i Hubertem. Jako, że obóz nam się powiększał dodam, że po jakimś czasie dotarła "druga" trójmiejska ekipa z Gosią, Butoshem, Gagarinem i Kędziorem w składzie. Ostatni w naszym obozie zameldowali się Hexe i Just Mike. Tak więc ekipa całkiem spora, czyli większość tych osób które deklarowały, że pojadą na Fullmoona, pojawiła się na nim. Dodam, że był jeszcze jeden polski obóz na terenie FM, tyle że z Warszawy w którym byli Angelika, Herbi, Biniu, Lew wraz z dziewczyną oraz Gizmo.

To tyle odnośnie naszej ekipy na Fullmoonie. Teraz może troszeczkę o głównej arenie wydarzeń, czyli polance i jej okolicy. Rozlokowanie było podobne jak rok temu. Na środku umiejscowiona została scena, która miała dach w kształcie główki grzyba. Z każdej strony wychodziły z niej projekty z włóczki, które podtrzymywane były przez duże pale wbite w ziemie. Za każdym z pali włóczkowe projekty były zmieniane, by za ostatnim z pali opadać w formie prostokątu na ziemie. Na górze pali były również projekty 3D z włóczki, które miały kształt piramidki / promieni (te bliżej sceny). Całość wg mnie tworzyły tak jakby promienie i w nocy wyglądało to bardzo przyjemnie. Na głośnikach które były ulokowane dookoła sceny umieszczone dodatkowo były płótna z malowidłami. Nie było to nic specjalnego, ale robiło miły efekt dla oczu. W odległości około 150 metrów od sceny ulokowane były kramiki z ciuchami, jedzeniem oraz płytami oraz różnymi drobiazgami nawiązującymi do kultur wschodu.

Warunki sanitarne tegorocznego Fullmoona były inne niż ubiegłoroczne. Toalety płatne za 50 euro centów (lub 4 euro za karnet = 10 krotnego użytku). Prysznice były darmowe oraz płatne. Te darmowe oczywiście z zimniutką orzeźwiającą wodą, te płatne z gorącą. Jednak ponieważ nie przyjechaliśmy tam na wakacje ;) to nie oczekiwaliśmy wygody, więc zimnej wody się zużyło dość sporo. Niestety woda w tym roku miała jakiś dziwny posmak, co nienadawało jej do spożycia nawet po przegotowaniu. We wspomnianych prysznicach darmowych po jakimś czasie zrobił się syf, bowiem nie zakręcana woda sprawiła, że ziemia nasiąkła na maxa. W sumie można powiedzieć, że warunki sanitarne były lepsze niż rok temu, jednak nie do końca sprawdziły się tak jak trzeba. Kolejki do toalety sprawiły, że okoliczne lasy podczas tych 5 dni otrzymały porządną dawkę nawozu ;).

Tak oto przedstawiała się arena tegorocznego Fullmoon Festival. Pora jednak zacząć zabawę.

29 CZERWCA 2004 - WTOREK

Długo oczekiwaliśmy na ten moment i wreszcie o 0:00 na arenie lotów pojawił się pierwszy pilot, a był nim Alien Project, który zaprezentował nam swoje produkcje w godzinnym live act'cie, a następnie zagrał jako DJ. Muszę przyznać, że live act był dość udany, utwory bardzo przyjazne, a ponieważ nie jestem fanem Alien Project nie oczekiwałem na zbyt wiele. Mimo to bardzo się ucieszyłem kiedy usłyszałem "Alien Life" - mój ulubiony utwór Alien Project. Set nie był już taki ciekawy, przeważały izraelskie full-ony, a ponieważ byłem zmęczony po dość długiej podróży postanowiłem się położyć się i poczekać na Astrixa. Niestety usnąłem i z live actu nici :(, jednak obudziłem się na szczęście na początku setu Astrixa i od razu udałem się na polankę gdzie zabawa trwała w najlepsze. Oczywiście Astrix również leciał z ojczystymi dźwiękami, jednak robił to o wiele lepiej niż jego poprzednik, co zachęcało mnie do zabawy. Astrix grał bardzo radośnie, sprawiając, że choć godzina była bardzo młoda to wielu ludzi odlatywało. Prym w tym wiodły cztery Japonki, w tym jedna bardzo śliczna :) Po Astrixie udałem się na spoczynek, by po 3 godzinach przebudzić się o 11:00, gdy zaczynał grać DJ Bim. Jego trzy godzinny set był mieszanką radosnych full-onów oraz progresywnych dźwięków. Kolejna pozycja z "mojego" line upu została zaliczona i pozostawiła pozytywne wrażenie. Po Bimie zagrał duet DJ'ski Brainshakers, jednak podczas ich setu wspólnie z Jagodzianym Teamem pokopaliśmy piłkę na polance, niestety nie doszło do zapowiadanego meczu Polska - Czechy, bowiem niestety nie spotkałem nigdzie Czechów :(.

O 16:00 kolejna pozycja której nie można opuścić, a mianowicie Wrecked Machines, którego rok wcześniej nie słyszałem, bowiem grał po Skazim nie starczyło mi sił. Tym razem pełny energii udałem się na mainfloor, gdzie najbardziej aktywna osoba tego festiwalu grała set DJ'ski oraz własne produkcje. Oczywiście mowa tutaj o Gabriel Serrasqueiro, który grał na FM jako DJ Gabe, Wrecked Machines, oraz tworzył połowę projektu Brain XL. Gabe zagrał tak jak oczekiwałem, spokojnie bez większego napierania na publikę znajdującą się na tanecznej polance. Pod koniec setu, udałem się do obozu by zjeść kiełbaskę z grilla i od tego momentu rozpoczęły się moje kłopoty żołądkowe, które sprawiły, że tego samego wieczoru byłem jeszcze trzy razy w lesie :( Ból był przeogromny. Kiedy ból żołądka nasilił się podczas występu kolejnej czerwonej pozycji z line-upu - Space Buddha. Początkowo dałem za wygraną i odpoczywałem w namiocie. Jakież katusze przeżywałem kiedy słyszałem "Under Delusion" czy "Storm Reaction". Po krótkim pobycie w lasku nastąpił powrót na polankę by móc się bawić, choć było ciężko. Na szczęście dane było mi usłyszeć i lekko kołysać się przy "Exceptional Insight" - oj pięknie było. Ogólnie występ Space Buddha jako live act oraz DJ uznaję za udany. Pod koniec udałem się jeszcze raz do lasku, by móc odpowiednio przygotować się przed Skazim. No i się zaczęło!

30 CZERWCA 2004 - ŚRODA

Skazi zagrał tak jak pragnąłem, choć w połowie setu troszkę mnie przynudzał. Ostre beaty oraz gitarowe riffy wprawiały mnie w piękny stan i nawet ból żołądka został pokonany. Skazi jak na masakratora przystało atakował nas co chwilę mocnymi kawałkami, w których, jak już wspomniałem, przodowały gitary. Skazi jako głowa Chemical Crew zagrał oczywiście większość produkcji jakie do dnia dzisiejszego zostały w tej wytworni wydane. W rezultacie słyszeliśmy prawie całe "Zoo 3" oraz kilka utworów debiutanckiej płyty Voida z radosnym "Mastablasta" na czele ;). Szkoda tylko, że Skazi nie zagrał jednego ze swoich najlepszych utworów jakim jest (dla mnie) "Animal" - bardzo mi tego brakowało - ale to jakby troszkę inne od tego co teraz Skazi gra i produkuje. Skazi dostał i tak brawa za "Seek and Destroy" Metallici, który był zmiksowany podwójnie - po prostu w czasie, gdy utwór ten leciał, Skazi z drugiego krążka zagrał ten sam utwór wmiksując w różne miejsca gitary! Majstersztyk. Właśnie... jeśli muzyka grana przez Skaziego nie jest rewolucyjna, nie daje wspaniałych doznań, to sposób grania i zabawy Izraelczyka za playerami naprawdę warty jest zobaczenia. On żyje tą muzyka, zna praktycznie każdy fragment utworu jaki gra, co zresztą dane było widać po jego gestykulacji ręką. Tak więc drugi raz w życiu dane było mi zobaczyć / usłyszeć Skaziego i ponownie zaliczam występ do bardzo udanych, tym bardziej, że bardzo lubię jego produkcje i styl jego grania - chyba przez to, że w młodości słuchało się rocka - więc sentyment do gitar pozostał :)

O 4:20 ułożyłem się do snu i obudziłem się około 9:00, po jakiejś godzinie udałem się na polankę , by bawić się przy secie DJ Edoardo, który zagrał całkiem inaczej od pozostałych występujących DJ'ów na tegorocznym Fullmoonie. Progresywne dźwięki w sam raz nadawały się na poranne tańczenie. Na samym końcu poleciał utwór, który wywołuje u mnie cudowne wspomnienia... "Born Slippy" Underworld. Utwór ten został zagrany jako ostatni na mojej pierwszej imprezie w Czechach, które teraz tak bardzo lubię... a było to dwa lata temu. Po Edoardo zagrali Francuzi z grupy Altom. Jako że na liście nie miałem ich na czerwono, początkowo chciałem udać się na obiad. Panowie zagrali jednak tak pięknego seta, a następnie wspaniały live act, że po prostu grzechem byłoby opuścić ten występ! Tym samym Altom stał się pierwsza i ostatnia pozycją która zawojowała moje nogi ,a nie miałem jej w line upie. W trakcie trwania live actu Altoma dowiedzieliśmy się, że oczekiwany przez wielu Eskimo nie wystąpi, jednak organizatorzy staneli na wysokości zadania i ściągnęli kolejnego Francuzika który zwie się Talamasca. Piękna niespodzianka, no i najważniejsze Talamasca jako "rezerwowy" zagrał naprawdę dwa dobre sety, serwując nam także własne produkcje w tym również pochodzące z najnowszego albumu "Made In Trance", który na Fullmoonie miał swoją "przedpremierę". DJ Lestat a.k.a. Talamasca świetnie się bawił za playerami, przesyłając swa energię na ludzi znajdujących się na polance. Mi w pamięci pozostaną zagrane przez Talamasce "podróże Francuza", czyli "A Frenchman In Cape Town" oraz zagrany w czwartek rano cudowny (i dla mnie pozycja numer 1 spośród utworów Talamaski) "A Frenchman in Tokyo" - po prostu raj! Nie pozostaje nic innego jak podziękować organizatorom za taka niespodziankę i dodać należy jeszcze jedno " stracił Eskimo, a my zyskaliśmy" Niechaj żałuje! W środę przed i Talamasca czwartek po Talamasce zagrał jednak inny Francuz, który rok temu zawojował moje serce - Silicon Sound. Jego popołudniowy set w środę był przesiąknięty pięknymi klimatami. Co niektórzy określają to co zagrał Johannes Reginer jako neo full on, ale ja jakoś tej nazwy nie lubię (mnie ona doprowadza do szewskiej pasji i śmiechu, poza brzmi dość... pedalsko :) - przyp. Templar). Dla mnie jest to piękne i łagodne oblicze psytrance'u, a czwartkowy live act Silicon Sound mogę śmiało określić jako najlepszy podczas tegorocznego Fullmoona (wspólnie z Tikalem, który jednak gra inaczej). Można by rzec, odpowiednia muzyka do odpowiedniej pory jaka była na zegarkach.

Nim jednak Johannes Reginer zaprezentował swojego live acta, a nawet dużo wcześniej, w środę o 20:00 zagrała grupa, która na tegorocznym Fullmoonie występowała jako "gwóźdź programu", a mowa tu o Infected Mushroom, czyli panowie Erez Eizen i Amit Duvdevani. Ileż to osób zaczęło słuchać muzyki psy trance właśnie dzięki tym dwóm Izraelczykom? Jako że i ja mam bardzo miłe wspomnienia z tymi osobami, wiec z miłą chęcią po secie Talamaski pozostałem na polance. Tylu ludzi ilu pojawiło się by tańczyć podczas Infected Mushroom dotychczas nie widziałem zarówno na FM 2003 jak i tegorocznym. Jakże pięknie poczułem się, gdy jako jeden z nielicznych mogłem podejść bliżej i zrobić fotki chłopakom, a gdy obróciłem się w kierunku bawiących się ludzi, przeżyłem coś cudownego. Widziałem mnóstwo roześmianej i wesołej publiki. Ludzie z całego świata od Australii przez kraje afrykańskie po Meksyk, o chyba wszystkich krajach europejskich nie wspominając. Czasami dziwna myśl mnie nachodzi, że na świecie dzieje / działo się tyle złego, a tu w jednym miejscu gromadzi się tyle ludzi o różnych wyznaniach i poglądach i potrafi się cudownie bawić. Widoczne stare powiedzenie, że "muzyka łagodzi obyczaje" jest ciągle aktualne - niechaj tak pozostanie. Jedną z fascynujących rzeczy jest to, że jeszcze nie tak dawno, bo 60 lat temu, Żydzi byli jednymi z głównych wrogów Niemiec (a raczej władz niemieckich), a dziś to właśnie w Niemczech na różnego rodzaju imprezach / festiwalach zapraszani są Izraelczycy, którzy doprowadzają publikę do cudownych stanów! Ale dość gadania o sprawach mających niewiele do czynienia z Fullmoonem. Infected Mushroom grupą może i kultową jest (a raczej ich pierwsze albumy), bowiem to co tworzą ostatnimi czasy nie może zadowolić psychedelicznych serc. Ich obecny styl i produkcje zapewne nie są złe, jednak ciężko jest polubić takie "śpiewane" transy, jeśli w pamięci ma się tak świetne i pełne cudownych dźwięków płyty "BP Emipre" i "The Gathering". Właśnie live act Infected Mushroom był wymieszaniem starych utworów z nowymi. Mogliśmy usłyszeć "Cities Of The Future", który zapewne ma duże szanse na przodownictwo na listach przebojów. Porażką dla mnie było jednak zagranie "I Wish" i nie chodzi tu o to, że sam utwór jest taki sobie, lecz o to, że zagrali rmx Skaziego! A przecież był to live act! Pewnie zagrali go dla tego, że rmx Skaziego jest bardziej skoczny, a oryginał jest tragiczny. Na szczęście mogłem usłyszeć "Deeply Disturbed" oraz przecudowne "Never Ever Land" i "Unbalanced", szczególnie ten drugi wywołał na mojej twarzy ogromny uśmiech! A jak na scenie prezentowali się Erez i Amit? Młodszego Ereza, grzecznego za "sterami", charakteryzowały duży uśmiech oraz ręka unoszona w geście radości w górę! Zero palenia i picia, grzeczny chłopczyk, dziwne, że takie osoby uchowały się jeszcze w świecie psy trance :) (przy okazji fajnie widzieć, że ktoś kto swego czasu był dla mnie ważną personą tak się zachowuje). Starszy Amit (DJ Duvdev) z kolei to całkiem inny człowiek. Na scenie co chwilę skakał i wymachiwał rękoma ;), przy okazji pijąc i paląc ze swoimi kompanami z Izraela, którzy w tym samym czasie znajdowali się na scenie. Po godzinnym live act'cie panowie przeszli do setu DJ'skiego którego grali na zmianę. W secie tym przeważały izraelskie melodie, które w porównaniu z tym co zagrali Alien Project i Astrix wypadły bardzo pozytywnie. Równie miło się przy tym odlatywało 3 godziny, tym bardziej, że obok mnie "fruwała" piękna blondynka :)

Podsumowując, kolejna legenda psytransowej sceny została przeze mnie zobaczona i usłyszana. Cieszy to, że organizatorzy Fullmoona poza producentami którzy wiodą prym w obecnym świecie psytrance zapraszają co roku ekipę która odcisnęła niemałe piętno na tej scenie.

1 LIPCA 2004 - CZWARTEK

O północy pojawił się australijczyk Olli Wisdom, czyli Space Tribe. Niestety po jego ubiegłorocznym live i secie nie byłem pozytywnie nastawiony do tego występu. Choć tym razem rozpoczął bardzo miło (a chęć pozostania się uaktywniła) to jednak postanowiłem pójść się przespać, tym bardziej, że o 5:00 ponownie miał zagrać Talamasca oraz Silicon Sound. Jak podczas tych występów było pisałem wyżej. Po występie Silicon Sound udałem się na śniadanko, a po godzince wróciłem na polankę , gdzie grał kolejny z "czerwonej listy" DJ Shawnodese. Holender podobnie jak przed rokiem zagrał fantastycznie. Oczywiście dominowały full-ony, ale takie jak najbardziej lubię , czyli klimaty Space Buddha i Digital Talk. Shawnodese poza tym że grał świetnie to jednocześnie świetnie się bawił, zarówno za playerami jak i gdy już nie grał na polance.

W samo południe zagrał Orion, ale jako że nie był na "czerwonej liście" to w tym czasie postanowiłem pochodzić po sklepikach i zakupić płyty które mnie najbardziej interesowały. W sumie chodząc po kramikach ciągle słyszałem jak gra Orion i jakoś niczego nie żałowałem. Po zakupieni płyt, nabraniu starszych "Mushroomów" oraz flyersów z imprez udałem się do obozu, by tam się posilić po raz kolejny "Daniem w 5 minut". Przed 16:00 wspólnie z Gosią i Templarem udaliśmy się na polankę, by oczekiwać na występ Tikala. Tak jak mogłem się tego spodziewać bracia Mano i Vincent zagrali cudownie. Już drugi utwór jaki usłyszeliśmy to przecudowny rmx "Breath", którego w oryginale nagrało Bamboo Forest, czwarty utwór, niestety tytułu nie znam, ale dla mnie to było coś pięknego. Beat podobny do tego jaki w większości produkcji Tikala, a wraz z nim wspaniała melodia. Coś w stylu brazylijskiej samby. Właśnie dzięki takim utworom wierze, że trance zmierza w coraz to lepszym kierunku. Podczas występu braci, popsuła się pogoda, lecz tego dnia nic nie mogło przeszkodzić nam w zabawie. Choć początkowo część ludzi skryła się pod sceną, to jednak po chwili zaczeli wychodzić "jak grzyby po (w) deszczu" ;) i ostro odlatywali przy muzyce serwowanej przez Francuzów. Podczas ostatniego numeru jaki zagrali "Equinox" ponownie zaatakował deszcz, lecz tym razem nikt już się nie krył, tylko ile tylko sił odlatywać. W momencie kiedy w numerze tym usłyszeć można wokal Loreeny McKennitt zza chmur wyjrzało słońce. Jakież to było wspaniałe uczucie. Ręce uniesione w górę w geście radości! Przez ciało przechodziło tysiące ciarek takie to wywołało wrażenie na moim organizmie. Dla takich cudownych chwil się żyje! Po zakończeniu utworu ludzie oddali hołd braciom gromkimi brawami, a oni w zamian bili brawo wszystkim tym, którzy mimo deszczu nie poddali się i radośnie tańczyli.

Tak jak wspomniałem wyżej Tikal i Silicon Sound podczas tegorocznego Fullmoona rządzili, nie dziwi fakt, że zakupiłem ich płyty, choć już dawno je miałem w domu na mp3. Taki rodzaj odwdzięczenia z mojej strony dla producentów za to, że swą muzyką doprowadzili mnie do wspaniałych stanów. Następnie wspólnie z Gosia udaliśmy się na kolejny spacer po sklepikach, tak więc ominęliśmy live act i set Melicii, choć byliśmy jeszcze na początku kiedy to zagrał bardzo ładny rmx "Dancing Galaxy" Astral Projection. Około 21:00 ponownie udałem się na scenę, by podziwiać w akcji Psydropa i musze przyznać, że bardzo mi się jego granie podobało. Tempo było w sam raz, a melodyjki były odpowiednio dobrane. Część dźwięków "kąsała" co sprawiała bardzo mile wrażenie. Niestety podczas setu Psydropa doznałem kontuzji nogi, która już nie przeszła do końca, dlatego tez musiałem ograniczać swoje loty.

2 LIPCA 2004 - PIĄTEK

O północy ze swym materiałem pojawili się DJ Gabe i DJ Mack tworzący wspólnie projekt Brain XL. Ubiegłoroczny live act Brain XL bardzo mi się podobał. Tegoroczny tez był bardzo udany, lecz wydawało mi się, że w czwartkowa noc na terenie festiwalu było więcej ludzi z okolicznych wiosek i miast, co zresztą można było zauważyć po strojach jak i gadżetach - smoczki :(. Ja jednak postanowiłem porobić nocne fotki, a gdy już napstrykałem odpowiednią ilość udałem się do namiotu. Alarm nastawiłem sobie na 4:00, gdy grać mieli GMS, lecz gdy się obudziłem stwierdziłem, że GMS nigdy nie byli moimi ulubieńcami, nie miałem ich nawet na "czerwonej liście" więc udałem się ponownie w krainę cudownych snów.

Obudziłem się o 8:30 i po zjedzeniu śniadania (pasztet rulez) udałem się na polankę, by pobawić się przy panu z Ibizy, chodzi mi oczywiście o Paula Taylora. Taylor zagrał swoje klimaty, czyli full-ony rodem ze Spun Records. Następnie zagrał DJ Rica Amaral, który zagrał dobrze, lecz niczym się nie wyróżniając. W południe jako przedostatni live act wystąpił Star X i musze przyznać zagrał bardzo ciekawie. Zagrał w sposób odpowiedni do godziny która była na zegarkach. Nie było ostro i zarówno set jak i live act można uznać za udany. Szkoda tylko, że obolała noga nie pozwalała na większe odloty. Podczas live actu Star X wspomniane na początku Japonki weszły na scenę i w swoich kimonach dzierżąc japońskie parasolki dawały popis energicznego tańca, a po polance maszerował sobie ogromny potwór - ot takie festiwalowe wcielenie jednego z transowców.

Pozostała część dnia minęła na odpoczywaniu, w tym czasie pożegnaliśmy się z Hubertem, Paprochem i Templarem, którzy odjechali do domu. Ja o 18:00 ponownie udałem się pod scenę, by posłuchać i pobujać się przy secie jednego z organizatorów festiwalu, DJ'a Schippe, który zagrał bardzo "przebojowo" tzn. z większości albumów i kompilacji wybrał najbardziej znane utwory i grał je sprawiając publice wiele radości. Bardzo ciekawy set. O 19:00 wystapił pan który sprawia mieszane uczucia wśród transowej społeczności. Podobnie zresztą jak ze Skazim, można go lubić lub nie. Ocena należy do każdego z nas. Ja, choć uwielbiam ciężkie granie Skaziego, radosne Tikala, kosmiczne Silicon Sonda, powiem, że i melodyjny Yahel mi się podoba. Jest to całkiem inna muzyka niż to co grają inni podczas tych pięciu festiwalowych dni i nie inaczej było tym razem. Na polanie ponownie zjawiło się bardzo wiele osób, by móc odlecieć przy dźwiękach granych przez Yahela Shermana. Oczywiście nie zabrakło w tym secie utworów Yahela, który na początku zaserwował nam porcją 3 utworów z albumu "Hallucinate", a były to "We Know", "Run" oraz "Mallente". W późniejszej części usłyszeliśmy jeszcze jeden utwór z tej płyty - dla mnie najlepszy, a mianowicie "Atmosphere". Yahel, co bardzo mnie zadziwiło, zagrał także "Voodoo People" w remiksie Eskimo, co jest przecież takie "nie-yahelowe", ale ludzie jak zwykle przy tym utworze odlecieli wysoko. Oczywiście nie zabrakło też "Electro Panic" czy najnowszych produkcji Infected Mushroom. Podobnie jak podczas live actu Tikala zaskoczyła nas pogoda serwując deszcz, ale i tym razem nikt się nie bał, Ci najsłabsi ;) schowali się pod scena, a my ostro odlatywaliśmy. Nie zabrakło tez "rączek" Yahela, a i większość ludzi podczas tego setu swymi rączkami delikatnie "grało" :) - chyba wiecie o czym mówie :). Yahel zakończył swój set podziękowaniem dla publiki która energicznie się bawiła, grając "For The People", który jest naprawdę dobrym utworem. Mi zabrakło jednego "Sound and Melody" - no ale mówi się trudno, może innym razem. Po secie Yahela praktycznie wcale się nie pojawiałem na scenie i choć na "czerwonej liście" miałem jeszcze Antaro i Zorze to postanowiłem jednak odpocząć przed nadchodzącą całodzienną podróżą do Żelkovic na Suprasonic Festival.

Fullmoon 2004 przeszedł do pamięci jako bardzo udany, nawet bardziej udany niż ubiegłoroczny, gdzie muzyka była, można powiedzieć, jednostajna. W tym roku line up został ustalony bardzo ciekawie, tym samym każdy znalazł coś dla siebie. Artyście postarali się o naprawdę dobrą zabawę, a ludzie którzy przybyli ( no właśnie jestem ciekaw, ilu nas wszystkich było) świetnie korzystali z tej zabawy. Przez te kilka dni górowała najukochańsza muzyka oraz ludzie z którymi nie jest dane spotykać mi się na co dzień. Cieszą zakupione płyty, dzięki którym teraz będę mógł sobie wspominać to co działo się podczas tych 5 dni. Oczywiście spełniła się moja ciemna wizja o której pisałem na forum, a oznaczyłem ją jako {}, jednak widocznie niektórzy nie dorośli i nie będą nigdy mogli zrozumieć tej muzyki. Mam nadzieję, że tacy ludzie szybko się wykruszą. Mimo to nawet wspomniane {} nie przeszkadzało mi we wspanialej zabawie z przyjaciółmi, którzy tak samo jak ja pałają miłością do tej muzyki. Jaki będzie za rok Fullmoon? Idąc pewnym tropem ;) dochodzę do wniosku ,że po zaproszeniu legendarnych Astral Projection (2003) i Infected Mushroom (2004) przyjdzie pora na Hallucinogena? Pożyjemy, zobaczymy! Mam nadzieje, że za rok ponownie dane będzie mi wyjechać na Fullmoona.

Styropian