Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

24.09.2011 - talamasca live


Kto: Be Psychedelic
Miejsce: secret location, Gdańsk
Data: 29.09.2011

Nadszedł czas na kolejne wydarzenie z cyklu szumnie zapowiadanych imprez autorstwa Be Psychedelic. Tym razem gwoździem programu miał być nie kto inny, jak sam Talamasca, znany i lubiany człowiek prosto z Francji, który dał światu cały tabun melodyjnych energetyków ze słynnym utworem "Time Simulation" na czele. Dodatkowego smaczku dodawał całości nie tylko udział tego artysty, ale również owiana pewną nutką tajemnicy miejscówka, do której dostęp można było mieć dopiero po uzyskaniu odpowiednich informacji.

Łyknąwszy wcześniej trochę talamaskowych hitów, wyruszyliśmy ze Styropianem w dobrych imprezowych nastrojach w kierunku tajnej miejscówki, w której miał odbyć się cały event. Na miejscu byliśmy przed godziną 21, gdzie w najlepsze trwały jeszcze prace organizacyjne. A początek imprezy przecież tuż tuż... Miejscówka poraziła mnie momentalnie swoimi gabarytami, a jej undergroundowy klimat i industrialna surowość bijąca z hal produkcyjnych przypomniała mi jak żywo o imprezach w stoczniowym Zionie sprzed lat. Widać było, że to już naprawdę poważne przedsięwzięcie, a nie tylko kolejna impreza klubowa jakich wiele. Z pewną obsuwą czasową, ale w końcu, zaczęła się impreza. Za dekami znalazł się duet Arayan (zastępujący Atana) oraz bębniący Miervuug Sveerg. Kombinacja pompujących progresywnych brzmień i akompaniamentu bębna wzbogaciła imprezę o wyraźny tribalowy akcent i sprawdziła się doskonale w warunkach inicjujących imprezę i mainfloorowe podrygi. Przyznam, że początkowo obawiałem się, że mimo rozgłosu jaki uzyskała impreza, frekwencja może być dość niska, wnioskując po pustawych pomieszczeniach miejscówki, gdyż ludzie się rozleniwili, albo nie łyknęli koncepcji secret location, jednak z czasem obie sale zaludniły się na tyle, że można chyba mówić o pewnym sukcesie, szczególnie w czasach, gdy niejednokrotnie widziałem znaczny niedobór ludzi na imprezach transowych.

W ramach pewnego przerywnika wspomnę o kilku ważnych elementach imprezy. Jeśli chodzi o dekoracje, to ekipa stanęła na wysokości zadania, bowiem zaplecze dekoracyjne stało na wysokim poziomie, zarówno jeśli chodzi o backdropy, jak i przestrzenne figury z nitek. Oczywiście nie raz przydały się tu okulary 3D, które nabyłem wcześniej na imprezie z Rinkadinkiem, a które wzmocniły efekt odbierania wszelkich dekosów, szczególnie tych z bardziej jaskrawymi barwami (pomarańczowy). Co do nagłośnienia to wszystko grało jak trzeba, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę dość toporne warunki, w jakich przyszło organizować imprezę, a mianowicie sfatygowany budynek, w którym farba odpadała ze ścian wielkimi płatami, a okna lada chwila się rozlecą. Na imprezie poza sceną transową była również druga, na której królowały inne gatunki muzyczne, wśród nich chociażby soczysty acid. Scena ta dawała zasmakować esencji undergroundu, szczególnie jeśli wziąć po uwagę odbiór elektronicznych dźwięków w świetle stroboskopu w otoczeniu starych murów. Obie sceny były dobrze oddzielone od siebie, dzięki czemu nie zakłócały swojego istnienia i działalności. Mankamentem były jednak Toi Toie, przy których generowały się olbrzymie kolejki.

Arayana i towarzyszącego mu Sveerga zmienił później Remo Klein, po raz kolejny dając popis naprawdę dobrym, dynamicznym setem, w którego skład wchodziły m.in. numery Ovnimoona, w tym rewelacyjny "Love Is The Key" z tegorocznej płyty "Magnetic Portal". Ludzi przybyło jeszcze więcej. Po Remo Kleinie deki przejął gość z katowickiej Psylesii w osobie Styropiana. Styro kontynuował myśl zawartą w secie swojego poprzednika, dorzucając do pieca kolejne energetyczne kawałki i podtrzymując gorącą atmosferę na trancefloorze. W trakcie seta przewinął się chociażby utwór "Quantum - The Race 2012" z wydanego dwa lat temu albumu "Expose". Zachodzę w głowę jak mogłem wcześniej nie znać tak dobrej produkcji, ale nic straconego. Kawałek chodził jeszcze długo za mną w trakcie i po imprezie. Sam set zaliczam do bardzo udanych. Obaj panowie spisali się na medal.

Wreszcie przyszła pora na główną atrakcję tej nocy, jaką był występ Cédrica Dassuile a.k.a. Talamasca, któremu należy się osobny akapit. Kto śledzi na bieżąco od lat karierę i twórczość Francuza wie, że obecnie bardzo oddalił się on od tego, co zaprezentował na dwóch pierwszych płytach "Beyond The Mask" i "Musica Divinorum" z 2000 i 2001 roku, na rzecz innych brzmień, które niektórzy mogą nawet określić popularnymi mianami "wiksy" czy też "dicha". Nie oszukujmy się - od tamtej pory minęła dekada i grubo się mylił ten, kto liczył na tego typu klimaty podczas występu francuskiego gościa, szczególnie, że ten od zawsze stawiał na imprezowo-parkietowy aspekt swojej muzyki. Osoba łaknąca starych numerów powinna się raczej wybrać np. na live act Hallucinogena, który wciąż oscyluje w trakcie swoich występów wokół numerów z lat 90-tych. Jeśli chodzi o materiał grany przez Francuza, to myślę, że słowa "full-on disco prima sorte" oddadzą klimat. W trakcie jego występu przewinęły się chociażby utwory "Imaginary Friend" (koprodukcja ze Skazim), "Party Generation", "Make Some Noise", czy też autorski remix "Infected Mushroom - Smashing The Opponent". Wiedziałem w zasadzie czego się można spodziewać, więc nie byłem jakoś zszokowany jak niektórzy. Obyło się na szczęście bez materiału z dość kontrowersyjnego singla "Back To Bach". Owszem, było dużo typowych dla Talamasci melodyjek, sporo słodkiego klimatu, banału i hiciarstwa, ale przede wszystkim niepodważalna moc bijąca z tego wszystkiego, która sprawiała, że z każdym numerem trancefloor stawał wręcz w ogniu. Muzyk osiągnął jednak z łatwością swój cel i porwał publiczność bez większego wysiłku, choć wśród rozpalonego tłumu dało się zauważyć podniesione ręce z kartką z napisem "Viva la discoteca". Goa-puryści czy też fani jego pierwszych utworów nie mieli tam raczej czego szukać. Co by jednak nie mówić o muzyce, to był szał i widać to było na każdym metrze kwadratowym parkietu. Należy dodać, że Cédric wyjątkowo łatwo bawi się zarówno tłumem, jak i z tłumem. Po tym kątem prawdziwy z niego magik, żeby nie powiedzieć czaruś. To nie jest jedna z tych osób, które stoją jak kołki przy dekach czy laptopie, odwalają swoje, zgarniają należność i znikają. Francuz jest ucieleśnieniem żywiołowej balangi, dowodem czego jest nie tyle jego muzyka, co energiczne zachowanie podczas grania. Facet świetnie czuje parkiet i zebranych na nim ludzi, a że nie przyszli oni grać w bierki, tylko szaleć i gubić buty, to rozdaje mocne karty i miota imprezowiczami jak trzeba. Co by nie mówić, widać lata doświadczenia, a Talamasca bawi się w te klocki nie od dziś, tylko od prawie dwudziestu lat, więc zęby zjadł na setkach imprez. Żałuję tylko, że na tapecie nie pojawił się utwór "Time Simulation", który przyczynił się znacznie do sławy Talamasci i nic nie stracił ze swojej mocy i blasku wraz z biegiem czasu. To jak koncert The Rolling Stones bez "(I Can't Get No) Satisfaction". :) Po artyście z Francji deki przejął Burkin, zapodając zupełnie odmienne brzmienia w klimatach forestowych. Dla mnie jednak ogniska już dogasał blask i ze Styropianem obraliśmy azymut na dom.

Miejscówka jest niesamowita i mam nadzieję, że będę miał jeszcze nie raz okazję wdepnąć tam na porcję psytransowych brzmień w dobrej oprawie. Kolejnym dużym plusem byli też kolorowi ludzie (wśród nich liczne grono znajomych), którzy bawili się jak trzeba i przede wszystkim bez jakiejś boruty - nie zanotowałem żadnych "elementów". Miodem na serce i oczy były również piękne niewiasty. Zaletą imprezy był oczywiście również jej gość, chociaż przyznam bez bicia, że jeśli chodzi o mnie, to muzycznie przebili go nasi. Niemniej chwali się, że kolejny ze znanych i cenionych sceny zagościł na polskich ziemiach, zatem można odhaczyć śmiało jeszcze jeden krzyżyk. Sumując: na sukces imprezy złożyły się jej wszystkie najważniejsze czynniki - miejscówka, wystrój, muzyka i przede wszystkim ludzie. Głęboki ukłon dla wszystkich twórców imprezy i każdego z osobna. Czekamy na kolejnego wielkiego, a jest nim Man With No Name, który pojawi się tu w halloweenową noc. Z uwagi na popis jaki dała grupa stojąca za tą imprezą myślę, że warto być.

Templar