Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

22.03.2003 - toga dansverg - ilele kulele


Kto: Toga Dansverg
Miejsce: klub GGOG, Gdańsk
Data: 22.03.2003

Na świecie same "rewelacje"... zbliża się wiosna, Słońce walczy o dominację na nieboskłonie, amerykańscy żołnierze zdobywają kolejny obszar Bagdadu... a my jak na rozżarzonych węglach z niecierpliwością wyczekiwaliśmy kolejnego spotkania przy transowej i chillowej muzyce w klubie GGOG. Po ostatniej mega udanej imprezie oczekiwania były wręcz ogromne. Tym razem było bardziej kameralnie niż miesiąc temu - line up mainflooru ograniczył się do zaledwie do trójmiejskich władców winyli i CD (Atan i Rough (Toga) + KXN i Schwarz z Setrancemelo). Chilloutem i duszami zawładnęli Wołgas i Asphodel. Ale zacznijmy od początku...

Banalnym będzie chyba stwierdzenie, że w środku klubu GGOG ponownie zastaliśmy kolejne zmiany. Klub jak zwykle przeszedł kolejną metamorfozę, niczym niekończący się cykl przemiany gąsieniczki w motyla. Pierwsze, co rzuciło się w oczy to brak "starych, wysłużonych" toalet. Miast tego widniała ściana, na której rozlewały się wizje innego nierzeczywistego świata wyświetlane prosto z projektora. Niech nikt jednak nie myśli, że wyautowano WC na dobre. Nowe WC (pozostawiające jeszcze jednak swoim wykończeniem wiele do życzenia) znalazły teraz swe miejsce tuż obok chilloutu. Chillout podobnie jak na poprzednich spotkaniach wzbudzał zachwyt i liczne "och'y" i "ach'y". Środek sali chilloutowej wieńczyła zwisająca z sufitu konstrukcja, a jego sufit ozdobiony został zaiście misternymi kombinacjami utworzonymi z UV sznurków. "Vortex" - urządzonko generujące błękitno-czarne spirale rodem z innego wymiaru - przeniesiono z mainflooru przed chilloutową DJ-kę. Prócz dekoracji postawiono tym razem również na liczne wizualizacje (wcześniej wspomniana ściana, czy też "wrota" chilloutu). Mainfloorze, poza obrazami Neili, wśród których można było obejrzeć najnowszy z nich zlokalizowany obok stanowiska DJ'ów, dumnie strzegła kryształopodobna instalacja ze świecących nitek, niczym te z Labiryntu czy Tromby.

Let's turn on... Pierwszy za sterami zasiadł DJ KXN podłączając do hipnotycznej machiny ludzi zgromadzonych na parkiecie luźnymi numerami "na rozruszanie" nieprzekraczającymi 135 bpm. Kolegę z grupy Setrancemelo zmienił po jakimś czasie członek Togi - Rough, który pokazał całkiem ciekawą dyskografię z paroma starszymi numerami jak "X-Dream - Panic In Paradise", Nervasystem czy moim osobistym clou nocy - "Hallucinogen - Gamma Goblins" prosto ze składaka "TIP Phosphorescent". Hallucinogen jak to Hallucinogen: "Rozpływa się z mózgach a nie w dłoni"... a w oku łezka radości. Roughowi przygrywał na bębnie Miervuug Sveeerg. Na chilloucie swoje przyjemne dla ucha i ciała utwory serwowali kolejni mistrzowie w swoim fachu, czyli znani wszystkim Asphodel oraz Wołgas. Dokoła w tej otoczce ambientu i przyjemnego dymu zalegające ciała chilloutowców i miłe dla oka dekoracje. Tymczasem (borem lasem) ja i ekipa znajomych wydostaliśmy się z czeluści jaskini transu by uczcić urodziny Mausera i Guliwera (100 lat dla obu naszych asów). W dość ciekawej scenerii przy użyciu wszelkich dostępnych atutów pobliskiego monopolowego zaczęło się składanie życzeń, pękanie szkła (w tej roli plastikowe kubeczki) tudzież bardziej osobiste tracenie prestiżu. No, ale jako że padły obiekcje co do "przesyconych alkoholem relacji" (tym samym ślemy fraktaliczne pozdrowienia dla Eclipta, który jako pierwszy stanął w kolejce do opróżniania wódki oraz mixu porzeczkowego) powróćmy powrotem do środka klubu... Przyszedł moment który oznaczał kres mych sił, po czym znalazłem wygodne miejsce na kanapie. Grubo przed godziną 5 z błogiego letargu wyrwał mnie i mojego przyjaciela KXN utworem "GMS - Hyperactive". GMS jak to GMS: "Nie spać - zwiedzać!", zatem nasze nogi i reszta ciała porwane zostały w wir fullonowego brzmienia. Wybudzony z uprzedniego stanu zawieszenia znowu poczułem się jak młody bóg, kiedy za deki wziął się DJ Schwarz, traktując tańczących ludzi utworami Infected Mushroom czy singlem Space Tribe i stricte parkietowym numerem "Kickin Up Some Dust" z tejże EP'ki.

Wystrój, muzyka... no i ludzie. I tu odczucia wielce mieszane, jako że ci byli tej nocy dość nietuzinkowi. Pomijając oczywiście stałych "Togowiczów" na imprezie zagościło trochę niespotykanych wcześniej twarzy, kilka z nich niekoniecznie przyjaznych. Tu i ówdzie przewinęli się kilkukrotnie ludzie-roboty z Ekwadoru (w tym miejscu dedykuję im utwór "Talamasca - Speaking Robot")... Jeden z ruchami iście speed-rave'owymi (zaprawdę powiadam wam dziatki me: "Drugz R Bad..."), czy też inny, który biegając tu i ówdzie niczym kreskówkowy struś pędziwiatr powitał mnie parę razy bełkotanymi słowami "Techno, techno, techno!". Momentami przykro aż było patrzeć na takowych osobników, którzy umiejętnie żonglowali naszymi nastrojami. Że już o innych - tym razem klaszczących i wrzeszczących panach - nie wspomnę. Elektronicznym Mordulcom mówimy stanowczo NIE! Na imprezie pojawił się też pewien jegomość, który systematycznie składał dwuznaczne propozycje obecnym w klubie dziewczynom (w tym i wielu moim znajomym)... szczęściem został usunięty przez Daro :) Za sprawą duchów mieszkających w GGOG dwa razy zanikł prąd... no i to by było chyba na tyle jeśli idzie o minusy.

Godzina 6 rano - gra Atan... daje się słyszeć numerki Nomy, które zawsze będą mi się kojarzyły z kwintesencją imprez Togi w Pomarańczarni i utwór (o ile teraz dobrze pamiętam) Typhoona, przyjemnie było też zobaczyć na dekach winyl z nadrukiem logo nieistniejącego już labela Blue Room (R.I.P.). Nieco później również za sprawą Atana w powietrze uniosło się kilka numerów Goa, a na parkiecie około 15 najbardziej wytrwałych osób. Aż się chciało żeby Atan teleportował się razem z dekami na świeże powietrze poza GGOG, gdzie moglibyśmy radować się cudownymi melodiami otuleni pięknym porannym Słońcem... no, ale chwała Bogu coraz bliżej lata... i wizji open-airowych imprez. W niezwykle przyjemnej atmosferze pełnej wysublimowanego humoru panującej na kanapie (wtajemniczeni z "Loży Szyderców" wiedzą o co chodzi :>) przed barem pozostaliśmy z paroma znajomymi do południa (magiczna godzina 12), po czym udaliśmy się zmożeni zmęczeniem i czyhającym na nasze ciała i powieki snem do domów.

Templar