Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

18.11.2017 - serotonina MAE X Anniversary


Data: 18.11.2017

"10 lat, 6 klubów, 24 imprezy, 57 live act’ów, 84 DJów, 15 kolektywów dekoratorskich, 11 kolektywów wizualnych, goście z 18 krajów. Łącznie dwieście czternaście i pół godziny muzycznych i wizualnych doznań, które trudno znaleźć gdzieś indziej". Tak rozpoczynał się tekst promujący imprezę celebrującą dziesięciolecie kolektywu Mystic Arts Event w stołecznym klubie Progresja. Dziś ten licznik podkręcony jest o kolejne 11 godzin, a wrażenia po tej Serotoninie na długo pozostaną w pamięci, nikt bowiem nie spodziewał się, że impreza będzie tak udana.

mae10_1.jpg

Trochę historii

Mystic Arts Event w założeniu nie miał być kolejnym kolektywem organizującym tylko imprezy, ale ekipą skupiającą djów, producentów, dekoratorów i wizualizatorów z całego kraju, którzy kilka razy w roku łączą siły i organizują wspólnie imprezę. Tak było od samego początku – 19.01.2007 w klubie Progresja (wówczas zlokalizowanym przy ul. Kaliskiego 15a) odbyła się pierwsza edycja Mystic Arts Event, na której poza DJami kolektywów Hallabanaha i Toga Dansverg zagrali: Optokoppler i DJ Oli oraz Stellar Magnitude. Przez kolejne lata MAE zrzeszało coraz więcej ludzi z całego kraju, a na imprezach zaczęli pojawiać się producenci z I ligi psychedelic trance np. Human Blue, Electric Universe, S.U.N. Project i Braincell. Ostatni etap MAE to powrót do klubu Progresja (już przy ul. Port Wola 22) oraz połączenie sił z kolektywami Egodrop, 2deko i organizacja imprez z cyklu Serotonina. Tak też dotarliśmy do części, gdy rozpoczyna się impreza celebrująca 10-lecie Mystic Arts Event.

Dekoracje i wizualizacje

Za udekorowanie głównej sceny odpowiedzialne były: 2 deko, Egodrop, połączone siły Mystic Arts Event Deco Team i MDMT. Za część wizualną odpowiadał Vortex Visual Divison. Udało im się stworzyć coś, czego jeszcze w Polsce nie miałem okazji doznać w klubie – wchodząc na main’a miałem wrażenie, że jestem na środku sceny imprezy plenerowej! Z centralnego punktu głównej sceny w górę piął się materiałowy stożek, który "rozrastał" się na mniejsze/większe połacie. Do tego całość podświetlona zmieniającymi kolor diodami – mistrzostwo świata! W kątach sali umieszczone były cztery olbrzymie bryły string artowe, które są znakiem rozpoznawczym cyklu imprez Mystic Arts Event. Środek sceny zdominowany był przez olbrzymiej wielkości kilku warstwowy ekran, który podkreślony był od dołu materiałową "ramką".

mae10_2.jpg

Chill Out udekorowany został minimalistycznie przez Loop String Art Collective. Czarne ściany i sufit ozdobione kilkoma string art’owymi dekoracjami dodawały temu miejscu uroku, powodując jednocześnie, że mrok, który tam panował nie był mocno odczuwalny.

mae10_3.jpg

Muzyka

Jeśli sceny zapełniają się od samego rozpoczęcia imprezy tzn. że DJ/producenci grają dobrze. I tak właśnie było w nocy z 18 na 19 listopada. Na głównej rozpoczął Slv, który zaserwował dawkę lekkich i melodyjnych dźwięków, które idealnie się sprawdziły na początku. O 23:30 stery przejął Space Element, który już pierwszym kawałkiem wyrwał mnie na parkiet, zagrał bowiem "hicior" sprzed 11 lat, jakim jest remix "Power Gen" jeden z klasyków Astral Projection (nagrany wspólnie z Magnatec’em jako Stellar Magnitude). Jak zaczął tak skończył, czyli kolejny rmx tym razem "Cat", który w oryginale nagrał Dusty Kid. Nie znaczy to oczywiście, że dobrze było tylko na początku i na końcu występu Space Element. Cały występ trzymał bardzo wyrównany poziom, o czym zresztą świadczyła frekwencja i energia, która panowała w tym czasie na parkiecie.

mae10_4.jpg

W międzyczasie na chill’u panowali Asphodel i Damon, którzy chwilami wspierani byli przez Dhune, który przygrywał na klawiszach do granych przez nich kawałków. Ta chwilowa improwizacja albo nazwijmy to "chill session" zaczarowała tym miejscem na dobre, tak że już około północy ciężko się było na chill’a dostać. Wróćmy jednak do głównej sceny, gdzie w godzinach 00:30 – 03:30 grali najpierw Meff, a później Mabeat. Ich poprzednicy zdali egzamin, bowiem ludzie na parkiecie byli już dobrze rozgrzani, a moc i energia kawałków granych przez Meff’a i Mabeat’a tylko spotęgowała ten stan. W tym samym czasie na chill’u grał jeden z głównych gości imprezy Subaqueous. Isaac zapewne na długo zapamięta swój występ, ponieważ na zakończenie otrzymał jak najbardziej zasłużone brawa. Spektrum nagrań Subaqueous jest tak wielkie, że nie ma sensu ich szufladkowania, wystarczyło być w odpowiednim miejscu o odpowiedniej godzinie i pozwolić, by muzyka zawładnęła ciałem.

mae10_5.jpg

Od 03:30 do 05:30 nad sterami na main’ie panował Udi Shternberg, czyli Psysex, główna atrakcja tej nocy. Występ mógł się podobać. Na olbrzymi plus Oli zasługuje za różnorodność materiału, jaki zagerał. Psysex starał się z pozytywnym skutkiem mieszać style nagrań, które prezentował. Potrafił momentami podkręcić do 156 bpm, by za chwilę wrócić do standardowego tempa 145 bpm. Przez 2 godziny, ani na moment nie wdarła się monotonia do tego występu, co w czasach grania "na jedno kopyto" jest ewenementem. Podczas występu Psysex’a ze starszych nagrań usłyszeć można było m.in. "Alien Cop" (Goblin rmx) i "Flying Sources", a z nowszych "Bionic Bong" (wersja z 2017) i "Old School Renegade". Z niewydanych dotąd utworów usłyszeliśmy m.in. "Eternal Breath" oraz remix jednego z klasyków Juno Reactor "Komit". Jak wspomniałem wyżej, Psysex’a w czasie występu kilkukrotnie zmieniał styl nagrań, co było olbrzymim plusem, nie zmieniał się za to wyraz jego twarzy. Od początku do końca niemal z kamienną twarzą "sterował" nami na parkiecie. Co najwyżej w najbardziej euforycznych momentach podniósł rękę w górę.

mae10_6.jpg

W czasie gdy Psysex kontrolował główną sceną, na chill’u swój muzyczny dorobek prezentował Johnny Mandrake. Jako, że jestem "człowiekiem spod głównej sceny", dane było mi być tylko na rozpoczęciu występu Jacka. Biorąc pod uwagę to, że grał po świetnym występie Subaqueous, czyli już na starcie miał utrudnione zadanie to swój występ musi zaliczyć do udanych. Około 04:15, gdy na chwilę zerknąłem na chill’a atmosfera była na nim nadal świetna. Ten klimat podtrzymał grający od 04:30 Dhuna. Darek potwierdził swój dorobek i kunszt producencki. Choć impreza miała już wówczas na liczniku prawie 7 godzin i ludzie mogli to odczuwać, to klimat, który zapanował podczas występu Dhuny, w żadnym stopniu tego nie pokazywał. Ostatnim grającym na chill’u był Bongo, który zaserwował dawkę melodyjnych chill out’ów.

mae10_7.jpg

Na main’ie po Psysex’ie na półtoragodziny zapanował mrok, za sprawą występu Ochen’a. Mniej mroku, a więcej psychedeli zrobiło się za sprawą Crawfisher’a który pomiędzy 07:00, a 08:00 zaprezentował materiał autorski.

Imprezę zakończył piszący tę relację, nie obyło się więc bez łagodnych i melodyjnych nagrań, które pozwoliły o 09:00 wyhamować taneczną machinę, którą o 22:00 rozpędził Slv.

mae10_8.jpg

Podsumowując. Muzyka na obu scenach była zróżnicowana, co było atutem tej imprezy. Jako że często "podróżowałem" pomiędzy główną sceną,a chill out’em mogę powiedzieć, że idąc z jednej sceny na drugą wiedziałem, że coś tracę. Na imprezach tego formatu, nie zdarza mi się to często.

Klimat

Jak już wcześniej wspominałem od początku do końca imprezy na obu scenach panował świetny klimat. Sporo osób dawno nie widzianych, sporo znajomych, którzy na Serotoninie pojawili się po raz pierwszy – to dodało tej imprezie smaczku. Tak duże imprezy mają to do siebie, że nie da się uniknąć różnych sytuacji i pomimo apeli organizatorów, by nie wchodzić np. z napojami na chill’a, wiele osób ten apel olało. Podobnie zresztą jak z paleniem. Na pewno mankamentem przy tak sporej frekwencji była liczba miejsc siedzących, a raczej ich brak. Stąd też Chill Out był momentami "zapchany" do granic możliwości. Dostać się do środka w szczytowych fragmentach imprezy graniczyło z cudem lub misją przedzierania się pomiędzy setkami nóg, rąk i głów. Progresja pomimo swej wielkości to jednak klub stricte koncertowy i nie ma w niej zbyt dużej liczby miejsc siedzących, więc póki co ten stan trzeba zaakceptować. Największym rozczarowaniem było nagłośnienie, a raczej jego moc. Przy takich "paczkach" jakie są w Progresji spodziewałem się, że będzie "pierdolnięcie". A tak stojąc na środku main’a można było bez problemów rozmawiać, zresztą nawet pod samymi kolumnami nie było porażającej mocy. Dlatego wielu kawałkom brakowało "mocy", którą w sobie mają. Do tego dość często dochodziło do jakiś "sprzężeń" związanych z okablowaniem. Nie poprawiało to odbioru muzyki, ale są to na tyle łatwe do poprawienia minusy, że podczas kolejnych imprez powinno się je bez problemu wyeliminować. Świetną robotę robiła również ekipa SINu (Społeczna Inicjatywa Narkopolityki), która poza podstawową misją informacyjną, od połowy imprezy na main’ie była dostarczycielem wody. Do tego dołóżmy light show w wykonaniu Wataha Fire Tribe, taneczny pokaz dziewczyn z Tiziri Tribal Art (Patsy i Sara), smakowite przekąski w Masalka Chai Shop i mamy piękną imprezę, godną celebracji 10-lecia!

mae10_9.jpg

Podsumowanie

Maksymalny poziom serotoniny tej nocy osiągnąłem w momencie gdy od strony chai shopu udałem się na środek sceny (około godziny 03:00). Muzyka, dekoracje, zmieniające się kolory, poruszające obrazy, wielkość klubu, setki osób do ominięcia – to było to! W tamtej chwili, to nie była impreza w klubie. To był centralny punkt, serce bliżej nieokreślonego festiwalu pod gołym niebem! Takie uczucie w klubie jeszcze nigdy mi nie towarzyszyło. Dlatego jeszcze raz wszystkim, którzy przyczynili się do jej powstania gratuluję. Wykonaliście kawał dobrej roboty, która na dobre pozostanie w mej pamięci i annałach polskiej sceny psychedelic trance. Była to jedna z niewielu imprez, gdzie Ci, którzy nie mogli być lub nie chciało im się przyjść/przyjechać teraz mają czego żałować!

Text & Foto: Styropian
Zdjęcia: Facebook