Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

11.08.2008 - boom festival 2008


Miejsce: Idanha a Nova, Portugalia
Data: 11-18.08.2008

Pierwszy raz o Boomie przeczytałem dawno temu w magazynie Techno Party, była to relacja z pierwszej edycji tego festiwalu, na której już się dużo działo i wyglądało to na naprawdę ciekawe wydarzenie. Parę lat później gdy rozważałem opcję wybycia do Portugalii, nasłuchałem się paru skrajnie różnych opinii na temat tego co się tam dzieje, a konkretniej trochę przerażały mnie wrażenia muzyczne przedstawione przez znajomych .Jako że lubię posłuchać dobrej nuty nastawiłem się sceptycznie, wiedziałem także, że ma tam być parę ciekawych rzeczy w sumie pomyślałem sobie a co mi tam w Portugalii jeszcze nie byłem. W samolot do Lizbony wsiedliśmy z moją dziewczyną zaraz po Ozorze i w dość komfortowych warunkach byliśmy na miejscu po trzech godzinach. Na lotnisku stał już punkt Boom Bus'a w którym odebraliśmy bilety i w raz z resztą "bumowiczów" czekaliśmy na pierwszy odjazd. Jakoś tak się złożyło, że dorwaliśmy autobus dwie godziny przed planowanym pierwszym odjazdem - wg mnie stało się tak, dlatego, że organizatorzy przypuszczali, że ludzi będzie sporo. Autobus oczywiście pełen wypas - klimatyzacja i telewizory na których zaproponowałem oglądniecie DVD z Ozory. Tak przez około 250 kilometrów wszyscy ucieszeni jechaliśmy do celu. Około godziny 23:00 zatrzymaliśmy się na drodze z powodu korku, szybko okazało się że ów korek tworzą samochody ludzi którzy udają się na festiwal. Po 30 minutach kierowca powiedział, że na tą chwile nie ma możliwości dojechania na miejsce i jeśli chcemy musimy czekać parę godzin. Tak więc wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy z buta, w zasadzie ucieszyłem się że przynajmniej nie musimy iść w dzień. Z każdym kilometrem było coraz tłoczniej, pełno samochodów i ludzi, w końcu dotarliśmy do kolejki która miała już z kilometr. Pierwszy raz widziałem by tak dużo ludzi udawało się w jedno miejsce. Zastanawiałem się długo, co się dzieje na tym festiwalu że aż tyle ludzi chce tu być? Słychać było, że ludzie przybyli z wielu krajów, nie dawało mi spokoju pytanie dlaczego oni wszyscy chcą tu być?

O godzinie 2:00 przeszliśmy przez bramki, po 20 minutach spacerku dotarliśmy tam gdzie już się coś świeciło, wtedy w końcu zobaczyliśmy że jesteśmy na miejscu i rozbiliśmy namiot. Następnego ranka obudziło nas piękne słoneczko, a gdy wyszliśmy z namiotu okazało się, że rozbiliśmy go na środku pola kempingowego i po krótkim rekonesansie postanowiliśmy zmienić miejsce, ponieważ do sceny głównej mielibyśmy z 20 minut. Ogólnie nawet nie przypuszczałbym iż teren festa może być taki wielki, zwiedzanie wszystkich miejsc zajęło by ze 2 dni i to nie przesada. Szybko odnaleźliśmy znajomych Kasie, Ewe, Kubę i Roberta (gorąco pozdrawiam!) i razem z ich znajomymi rozbiliśmy niewielką bazę niedaleko maina. Później zaczęliśmy zwiedzać miejsce festiwalu. Pogoda piękna, wspaniałe bez chmurne niebieskie niebo i pełno kurzu, w zasadzie ciężko było znaleźć źdźbła zielonej trawki - wszystko było wypalone przez słońce. Teren festiwalu leży nad sporym zalewem niedaleko miejscowości Idanha a Nova. W zasadzie wszystko odbywa się na dwóch półwyspach, między którymi można było przechodzić na specjalnie w tym celu przeznaczonym mostem. Teren nadaje się idealnie do wypoczynku, plaża w zasadzie na całej linii brzegowej, bardzo ciepła woda i słoneczko - jak dla nas rewelacja, tym bardziej że chcieliśmy odpocząć po mocno tanecznej Ozorze.

W tym roku ulokowano siedem głównych obiektów festiwalu, tak więc można było odwiedzić teatr w którym było granych parę sztuk dziennie, dla leniwych niektóre sztuki powtarzano. W zasadzie ile razy tam nie przechodziliśmy, widownia była wypełniona po brzegi tak, że ludzie stali u wejścia chcąc oglądnąć przedstawienie. Teatr miał swoją reżyserkę, nagłośnienie, światła i garderobę, czyli w zasadzie wszystko co powinno się w nim znajdować. Sztuki tam grane były ciekawe i mocno kolorowe, widać w nich było nieco większą niż normalnie abstrakcyjność. Na jednym z półwyspów ulokowano "Liminal Village" czyli miejsce gdzie znajdował się obiekt w którym odbywały się przeróżne wykłady na tematy ekologii, psychodelików, tańca, magii, spirytualizmu, sztuce i tym podobnych. Warto zaznaczyć iż ludzie którzy tam wykładali to nie jacyś samozwańczy artyści, szamani czy nauczyciele, byli to naukowcy, odkrywcy, badacze i ludzi którzy mają naprawdę coś mądrego do powiedzenia. Wykłady i prezentacje odbywały się od rana do wieczora, w nocy prezentowano filmy o tej samej tematyce. Wiedza którą dzielą się tam ludzie jest bardzo wartościowa i szczerze mówiąc tam spędziłem najwięcej czasu. Wszystko odbywało się zgodnie z rozkładówką, przez cały czas był tam człowiek który pełnił rolę prezentera, przed każdym wykładem czy filmem przedstawiał krótko co się będzie działo, witał także przybyłych gości. Niedaleko znajdowała się galeria w której można było zobaczyć wspaniałe prace najsławniejszych artystów psychodelicznych. Można było je oczywiście kupić za równie kosmiczne ceny. Obok tego miejsca znajdowała się biblioteka zbudowana ze snopów słomy i oblepionych czerwonym błotem. Powiem szczerze że była to chyba najlepsza konstrukcja na festiwalu ponieważ niesamowicie izolowała ciepło z zewnątrz, w środku zawsze było chłodno pomimo ponad 30 stopniowego upału, można tam było w naprawdę komfortowych warunkach poczytać książki. Niedaleko znajdował się "hotel dla bezdomnych" czyli wielkie tipi dla tych którzy przybyli bez namiotu, w środku zamontowano nawet specjalną lampkę która pięknie oświetlała wnętrze i była z pewnością dobrą atrakcją na "czillowe" wieczory. Nieco dalej ulokowano miejsce dla maluchów, były tam zabawki i serwowano jedzenie dla małych dzieci oraz matek w ciąży. Na wzniesieniu tego półwyspu znajdował się czillout zwany "Ambient Forest" .Był to prawdziwy mały lasek przystrojony w pełno małych oświetlonych figurek i drzew na których podwieszone były głośniki. W jego centralnym punkcie znajdował się Chill Out z didżejką i fontanną na środku "czill roomu". W dzień gdy przygrzało słońce uruchamiano malutkie prysznice, które mgiełką wody ochładzały przybyłych. Na samym końcu półwyspu znajdował się punkt pomocy dla tych którzy nie podołali narkotycznym stanom, w ciężkich chwilach zawsze można było tam z kim porozmawiać i dostać mentalną pomoc. Można było się dowiedzieć wszystkiego na temat różnych narkotyków w raz z ich negatywnymi działaniami, była też możliwość zrobienia testów na obecność większości substancji. Wiele osób było zmotoryzowanych więc dobrze było mieć pewność, czy można bezpiecznie gdzieś pojechać. Na drugi półwysep można było przejść specjalnym pływającym mostem, u brzegu znajdowała się pięknie zrobiona przystań, tam też można było zamówić sobie masaż. Jednak najważniejszym miejscem tej części festiwalu była "scena" zwana "Sacred Fire" na której grano tylko koncerty. Obok niej były ogrody czyli małe dzieła sztuki z darów flory, na prawdę miło spędzało się tam czas. Siedziało się pod drzewkami na trawce wśród różnych małych roślinnych zakamarków, domków i konstrukcji. Znajdowała się tam także miniaturowa wioska wróżek z malutkimi domkami i uliczkami. Cieżko opisać to całe miejsce, sprawiało wrażenie czegoś na miarę chill out'u, tylko że bez muzyki i w pełnej naturze. Ludzie tam siedzieli, rozmawiali, odpoczywali, grali na bębnach, gitarach lub podjadali smakołyki z małych klimatycznych barów otaczających to miejsce - które było chyba najbardziej urokliwym na cały festiwalu. Nadmienię iż w tym klimacie utrzymanie zielonej trawki wymagało codziennego nawadniania jej zraszaczami. Udając się w stronę "Healing Area" mijaliśmy prysznice (osobne i koedukacyjne) oraz "Community Kichen", czyli kuchnię dla wszystkich którzy mieli swój asortyment do pichcenia. Sam obiekt do gotowania był bardzo mądrze przemyślany. Wystarczyło tylko dokładać drewna i już można było smażyć czy gotować, w najwyższej części można było nawet upiec ciasto. Wejście do "Healing Area" prowadziło ładnie przystrojoną ścieżką i cały ten teren zamykał się w paru bambusowych namiotach pod którymi przy "czillowych" dźwiękach można było pomedytować, "pojogować" lub po prostu pochrapać. Odbywały się tam warsztaty Jogi i prezentacje - generalnie cały teren wykonany był w klimacie, że tak to nazwę indochińskim .Tak ogólnie wyglądały najważniejsze, a raczej tylko największe areny całego festiwalu. Jednak to chyba tylko połowa tego co można było zobaczyć. Niemalże na każdym kroku czekały jakieś ciekawe konstrukcje, urządzenia audiowizualne czy instalacje które przyciągały oko, lub zabierały czas na zabawę. Jak dla mnie doskonałą zabawką było urządzenie na kształt gwiazdy z ośmioma "nogami" które było podwieszone na specjalnej konstrukcji. Z każdej odnogi odchodził sznurek, ludzie stojąc nad tym ciągnęli za sznurki dokładając partie dźwięków do muzyki którą odgrywał ten twór, całe urządzenie się trzęsło i migało kolorami. Niemal zawsze stała pod tym i tańczyła spora grupka ludzi. Wydaje mi się też, że pare razy dziennie to naprawiali bo sprzęt było dość mocno eksploatowany. Nie zapomnę także wizyty w "robaku" gdzie szaleni Francuzi dawali wspaniałe pokazy swego wielkiego kalejdoskopu (generalnie godzina stania w kolejce do robaka), lub ciekawego projektu rzutnika na którym malowało się rysunki jak w paincie. Takich małych bajerów było mnóstwo i robiło to naprawdę wielkie wrażenie.

W sumie na "mainie" byłem ze trzy razy i starczyło mi to całkowicie, jak dla mnie ogólnie ciekawszą muzę grali na "Groovy Beach", nie było to nic transowego - za to sporo hipnotycznej muzyki z jajem,. Pozatym scena była ustawiona tuż na plaży wiec spokojnie można było potańczyć po kolana w wodzie. Muzycznie było bardzo różnorodnie, od czillautów przez etniczne granie na "Sacred Fire", d'n'b, house, regge nad plażą, po darki i progresy na mainie. Generalnie muza dobrej jakości chociaż czasem dało się wyczuć że niektórzy grajkowie grają już na piątej imprezie pod rząd. Osobiście miło mi się bujało tu i tam, jednak w zasadzie żadna rewelacja (no może poza live act'ami Behind Blue Eyes i Big Wigs które były naprawdę dobrego sortu). Dodam jeszcze do tego Ocelota, byłem ciekaw tego gościa bo słyszałem że warto być na jego występie. I naprawdę dobrze się tego słuchało.

Następną wielką jak dla mnie rzeczą jaką kierowali się organizatorzy festiwalu było niesamowite podejście do przyrody. Aspekty proekologiczne były na pierwszym miejscu w każdym momencie funkcjonowania Booma. Oddzielne toalety na kał i urynę, wszędzie śmietniki do segregowania odpadków, ogromna ilość baterii słonecznych (knajpy i sklepy które ich używały płaciły tylko połowę opłat organizatorom), czy malutkie kanaliki które odprowadzały nadmiar wody z powrotem do stawu. Wykłady o ekologii, recyclingu, odnawialnych źródłach energii lub proste urządzenia do podgrzewania wody czy też gotowania kukurydzy przy użyciu zwierciadła wykorzystującego słońce, tego była masa! W zasadzie ten sposób myślenia był narzucany przybyłym i z tego się bardzo cieszę. Powiem szczerze iż kiedyś oglądając materiały, ulotki z Booma myślałem sobie "spoko, no fajnie tam trochę pogadają o ekologii, a potem i tak wszyscy pójdą szaleć przy muzyce". Jednak siła z jaką wtłaczają ludziom to zdrowe podejście do natury, artyzmu, sztuki jest ogromna i tak czy inaczej zostaje to w głowach tych którzy tam byli. Ludzie odwiedzający to miejsce to nie tylko "transiarze", widać było ludzi z wielu klimatów i rożnym wieku, ten festiwal ma wielkie przesłanie o potężnej sile która działa i jest to wydarzenie naprawdę masowe. To daje dużo nadziei, bo pokazuje że jednak da się zrobić coś wielkiego, co nie musi być sponsorowane przez wielkie korporacje i nie musi być oparte na negatywnej konsumpcji. Widok kilkunastu tysięcy ludzi radośnie bawiących się przy muzyce, używając nie zawsze legalnych substancji, troszczących się o przyrodę i czerpiących przyjemność z nowoczesnego artyzmu. Daje dużo do myślenia o kierunkach ludzkiego rozwoju i jest jak dla mnie naprawdę optymistyczny, szczególnie teraz w świecie zdominowanym przez pieniądz i konsumpcję. Może to będą zbyt duże słowa ,ale myślę że po rewolucji myśli w latach sześćdziesiątych Boom Festiwal to tak jakby drugi krok w kierunku zmiany sposobu życia, zorientowany na większą symbiozę z naturą, drugim człowiekiem i sztuką, która jest najpiękniejszym objawem wewnętrznego ludzkiego piękna. O ile tamta zmiana była radykalna, tutaj mamy okazję bardziej realnie i mniej ordynarnie zmienić swoje podejście, a proponowane sposoby tej zmiany mogliśmy zobaczyć właśnie w Portugalii. Nie polegały one na odrzuceniu wszystkich nowinek techniki na rzecz powrotu do korzeni, wręcz przeciwnie pokazano że można używać ich do życia z troską o ziemię. Wiem także że niektórzy przybyli tam tylko i wyłącznie dla zwykłej zabawy jednak wierze, że dość duża ilość ludzi powraca tu co dwa lata, podziela te idee i zabiera je z powrotem i to jest właśnie celem tego festiwalu.

Teraz już się nie dziwie tym kolejkom przed bramkami i korkom na autostradach, na pewno jeszcze tam przyjedziemy z moją dziewczyną,a kiedyś tam zabierzemy zapewne dzieci. Ten festiwal działa na człowieka i każdemu gorąco polecam przeżycie tam siedmiu dni. Każdy znajdzie coś dla siebie, dla oka,ucha i ducha zapewne - gdyż jak już wcześniej wspominałem, jest tego naprawdę masa. Na każdej edycji pojawiają się nowe ciekawe rzeczy i zależą one tylko od kreatywności artystów, designerów i reszty ludzi którzy z całego świata przybywają tam i robią coś ciekawego i pięknego zarazem. My możemy się tym dowolnie cieszyć, troszcząc się o to, przy okazji nie niszcząc przyrody.

Tretek