Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

03.08.2006 - boom festival 2006 (Herbie)


Miejsce: Portugalia
Data: 3-9.08.2006

Tydzień w raju, czyli Boom Festival 2006

O odbywającym się co 2 lata festiwalu Boom słyszał zapewne prawie każdy choć trochę wkręcony w klimaty transowe. W tym roku, w dniach 3-9 sierpnia, odbyła się już piąta edycja, wzorem lat poprzednich zorganizowana w Portugalii, w pobliżu miasteczka Idanha-a-Nova położonego niedaleko granicy z Hiszpanią. Boom Festival już od samego początku dobrze zapracował na opinię jednego z największych światowych wydarzeń sceny transowej, w tym roku postanowiłem wraz z przyjaciółmi przekonać się na własnej skórze, czy opinie te nie są przesadzone.

Line up na tegoroczny Boom Festival został ogłoszony dopiero ok. 2-3 tygodnie przed festiwalem. Wprawdzie porównując go z line upem np. na Fullmoon Festival lub Ozorę można było odczuć pewien niedosyt, skład zaproszonych artystów i tak obfitował w bardzo znanych DJów i live acty, wystarczy wymienić choćby Electric Universe, Sensient, Beat Bizarre, Cosmosis, Fungus Funk, Lish, Commercial Hippies, Biotonic, Penta, Hilight Tribe, Andromeda, Deedrah, Tsuyoshi Suzuki czy Paula Taylora. Polską scenę transową godnie reprezentował Magnes występujący jako Kino Oko, dając świetny występ. Także wielu z tych wykonawców, o których nigdy wcześniej nie słyszałem, dało radę nieźle mnie zadziwić.

Na lotnisku Okęcie w Warszawie wieczorem 2 sierpnia zebrała się nasza silna duchem ekipa trójmiejsko-warszawska w składzie: Dziunia, Daro, Mira, Greq i moja skromna osoba. Już w kolejce do odprawy spotkaliśmy Daniela z Wrocławia, który również wybierał się na festiwal. Już po przyjeździe na miejsce dołączyły do nas Łysa i Marta (3-city), a 2 dni później dolecieli z Brighton Kinga i Andjin.

Nocny lot minął nam w bardzo miłej, euforycznej wręcz atmosferze (niektórzy współpasażerowie myśleli, że jesteśmy tak podekscytowani, bo pierwszy raz lecimy samolotem). Po przylocie do Lizbony odebraliśmy na lotnisku przygotowany dla nas wynajęty transowóz - nowiutką Astrę Caravan - i wyruszyliśmy w kierunku festiwalu. Od stolicy Portugalii na miejsce było ok. 300 km.

Dojechaliśmy na miejsce, gdzie czekała nas niezbyt miła niespodzianka. Na wjazd na teren festiwalu czekała monstrualna wręcz kolejka samochodów. Miała kilka kilometrów długości i wydawało się, że potrwa to wieki, zanim uda nam się wjechać na festiwal. Gdy otwarta została bramka wjazdowa, postanowiliśmy zostawić 1 osobę (Greq) w samochodzie w kolejce i wziąć namioty, żeby wejść tam na piechotę i zająć dobre miejsca. Nadeszło południe wraz z niesamowicie piekącym słońcem, zastanawialiśmy się jak wytrzymamy 7 dni w takich upałach. Był to jednak tylko objaw szoku termicznego i już następnego dnia czuliśmy się doskonale, mimo wszechobecnego gorąca.

Boom Festival rozlokowany był na dużym półwyspie wcinającym się w śliczne i czyste jezioro z lazurowo niebieską wodą. Mapę całego terenu widać na jednym ze zdjęć. Oprócz głównej sceny, działały jeszcze trzy sceny dodatkowe - Chillout, scena w namiocie nad jeziorkiem oraz Sacred Fire. Scenę Sacred Fire łączył z Chilloutem zbudowany na beczkach pływający most przez zatokę.

Namioty rozbiliśmy na górce za sceną główną, niedaleko sceny Sacred Fire, blisko drzewa, które dawało nam w ciągu dnia trochę cienia. Aby dało się tam wytrzymać również po południu, rozwiesiliśmy duże plandeki, pod którymi można było rozłożyć karimaty i koce do siedzenia i leżenia. Obok naszych namiotów stał jeszcze jeden czerwony namiot, jednak dopiero trzeciego dnia festiwalu udało nam się spotkać naszego sąsiada. Okazało się, że jest nim bardzo sympatyczny Francuz imieniem Frederic.

Na festiwalu spotkaliśmy kilkanaście osób z Polski - wbrew oczekiwaniom, okazało się, że nasza nacja jest tam reprezentowana całkiem licznie. Niektórzy przyjechali bezpośrednio z Polski, a inni z różnych krajów, w których mieszkali na stałe lub podczas wakacji. Udało mi się też spotkać parę osób z różnych krajów, które znałem już przynajmniej z widzenia z imprez transowych, na których byłem wcześniej. Takie spotkania zawsze są bardzo miłe.

Duże pochwały należą się organizatorom festiwalu. Poza ogromną kolejką przy wjeździe, nie sposób znaleźć choćby jednej sprawy związanej z organizacją Booma, do której można byłoby się przyczepić. Nawet Niemcy nie potrafią tak dobrze przygotować imprezy. Niesamowite wrażenie robiła ogromna ilość dekoracji, których przygotowanie musiało zająć bardzo dużo czasu. Czyste (zawsze!) i pachnące toalety to także rzecz niezbyt często spotykana, tym bardziej, ze w tak gorącym klimacie nie jest łatwo utrzymać je w dobrym stanie. Do kranów rozlokowanych co parędziesiąt metrów na terenie campingu doprowadzona była pitna woda. Ciekawie rozwiązane były także ekologiczne prysznice, do których nie trzeba było stać godzinami w kolejce, co jest zazwyczaj zmorą większości festiwali. Działało także Radio Boom, które nadawało w eter audycje transowe oraz kawiarenka internetowa. W specjalnie zbudowanym budynku w tzw. Liminal Village odbywały się zajęcia yogi, warsztaty na różne tematy związane z psychologią i ekologią. O to, aby imprezowicze nie przegrzali się w czasie zabawy, dbała spora ekipa strażaków z pobliskiego miasteczka, którzy polewali wodą bawiących się ludzi, a także spryskiwali alejki, żeby mniej się kurzyło. Po portugalsku strażacy to Bombeiros, jednak my nazywaliśmy ich BOOMbeiros. :) Ekipy sprzątające również wywiązywały się ze swoich zadań doskonale i na całym terenie było idealnie czysto. Generalnie muszę przyznać, że mimo dość drogich biletów festiwal był zdecydowanie wart swojej ceny.

Rzeczą, której dotychczas nie widziałem na żadnym innym festiwalu, była wychodząca codziennie specjalna Boomowa gazeta - Daily Dragon. Każdy jej numer był całkowicie dwujęzyczny - artykuły były w języku angielskim i portugalskim. Oprócz line upu na dany dzień można było w gazecie znaleźć wywiady z artystami, opisy wykładów, warsztatów, performansów i występów, jakie miały się odbyć danego dnia, a także wiele ciekawostek na temat festiwalowych instalacji, których trudno byłoby się dowiedzieć w inny sposób. Np. okazało się, że ulokowana w chilloucie przepiękna pagoda z pni bambusa została zbudowana przez dwunastu cieśli z indonezyjskiej wyspy Bali, specjalizujących się w tworzeniu tego typu budowli. Budowa zajęła im trzy tygodnie, a ich dzieło jest obecnie najwyższą w Europie pagodą z bambusa. W gazecie można też było znaleźć informacje na temat ekologicznych aspektów festiwalu, czy dowiedzieć się np. z jakiego dokładnie sprzętu składał się soundsystem użyty na głównej scenie.

Teraz trochę na temat sceny głównej. Inaczej niż 2 lata wcześniej, zamiast budować ogromną kopułę z rur stalowych, organizatorzy postawili bambusową wieżę z zamontowanym w środku sztucznym drzewem, otoczoną ogromnym baldachimem (patrz zdjęcia). Pod baldachimem mogło się spokojnie zmieścić, bez tłoczenia się, jakieś 2-3 tysiące osób, a może nawet więcej. Dookoła głównej sceny były zamontowane trzy obrotowe spryskiwacze, pod którymi można było nieco się schłodzić, gdy akurat nie przejeżdżali w pobliżu Boombeiros.

Nie opodal mainflooru mieściła się handlowa część festiwalu. Jak zwykle na transowych imprezach było wiele stoisk z super ciuchami, biżuterią, psychodelicznymi gadżetami, a także ogromna ilość space barów, w których można było napić się chaiu lub zimnych napojów albo zjeść coś dobrego. Działał także sklep szumnie zwany supermarketem, w którym można było kupić (nieco taniej niż w barach) owoce, napoje i różne artykuły pierwszej potrzeby. Jednak mimo wszystko było w nim dość drogo i najsensowniejszym rozwiązaniem sprawy zaopatrzenia w napoje i jedzenie była wyprawa do supermarketu w miasteczku.

W chilloucie prześlicznie położonym na cyplu wcinającym się głęboko w jezioro stała wspomniana już wcześniej bambusowa pagoda z wygodnymi matami do siedzenia i leżenia, oprócz tego na całym pobliskim terenie były porozkładane pod drzewami i pod namiotami mięciutkie dywany. Wszędzie było doskonale słychać relaksującą muzykę (przez cały czas naprawdę najwyższej próby!). Występy od czasu do czasu urozmaicali najróżniejsi performerzy - był np. trzygłowy smok prowadzony na łańcuchu przez dziewczynę, był mistrz marionetek na szczudłach, tancerki z wachlarzami, fire show (choć w ograniczonym zakresie, ze względu na zagrożenie pożarowe), a nawet jeden koleś rozebrany do naga i pomalowany cały na różowo. :) Rewelacją był występ trzech gości grających w zatoczce jeziorka na pływających tratwach - każdy z nich miał do dyspozycji inne instrumenty (piszczałki uruchamiane za pomocą miechów napędzanych nogami, instrumenty perkusyjne, itp.)

Obok sali wykładowej przy chilloucie znajdowała się galeria sztuki psychodelicznej, wystawa roślin ekologicznych, namiot, w którym wróżka przygotowywała horoskopy i parę innych mniej lub bardziej ciekawych systemów i dekoracji. Była też specjalna wioska dla dzieci, Baby Boom, w której, jeśli ktoś przyjechał z małym dzieckiem, mógł zostawić je pod opieką, a samemu pójść się pobawić.

Cały teren festiwalu otaczało jeziorko, w zależności od preferencji można więc było do woli zażywać kąpieli na głównych plażach, tam gdzie najwięcej ludzi, albo bez trudu znaleźć sobie ustronne miejsce. Przy plażach były pływające tratwy z baldachimami, jednak większość imprezowiczów przywiozła własne jednostki pływające - materace, pontony, nadmuchiwane kanapy, itp. Piasek na plaży zawierał niewielkie drobinki miki, która sprawiała, że wydawało się, że w wodzie pływają drobinki srebra lub złota. :) Z drugiej strony półwyspu była także plaża kamienista, znacznie mniej uczęszczana, ale równie fajna, na której już drugiego dnia festiwalu pojawiły się dziesiątki niewielkich kopczyków z kamieni, ustawionych przez Boomowiczów. Bez jeziorka nie bardzo sobie wyobrażam, jak dalibyśmy radę przetrwać portugalskie upały.

Jeśli chodzi o muzykę na głównej scenie, to w ciągu dnia najwięcej było miłych full-onowych lub progresywnych dźwięków, natomiast w nocy królowały cięższe odmiany transu - od minimal trance do naprawdę ciężkich darków. Doskonałe występy dali m.in. Fluxo, Ganga Giri (najpierw na scenie Sacred Fire, gdzie po prostu wgniótł mnie w ziemię i pozamiatał, a następnie na scenie głównej), Kino Oko, Beat Bizarre, Electric Universe, Cosmosis, Penta, Ace Ventura, Fungus Funk, Iguana, Paul Taylor, Ma Faiza (DJ z Indii), Biotonic i Andromeda. Drugie tyle przegapiłem, bo spać też kiedyś trzeba było - ale to przecież norma na festiwalach.

Psychodelicznych dekoracji była taka ilość, że właściwie nie sposób stwierdzić, co było najlepsze. Do najciekawszych należały animacje 3D wyświetlane na mgiełce wytwarzanej w zatoczce przez specjalną fontannę oraz wielki napis "WE ARE ONE" utworzony ze świecących kropeczek, umieszczony na zboczu górki, w którym niektóre kropki tworzące literki obracały się przy pomocy silniczków napędzanych bateriami słonecznymi. Nad festiwalem latał też prawdziwy balon, którym można było polatać, jednak nie zdążyłem z tej opcji skorzystać, czego bardzo żałuję.

Reasumując - spędziłem tydzień w prawdziwym raju na ziemi. Nie zamieniłbym tych paru dni na żadne inne wakacje, jakie mógłbym sobie wyobrazić. Wprawdzie teraz powrót do naszej szarej, siermiężnej rzeczywistości jest bolesny, ale przynajmniej już wiem, gdzie będę balował za dwa lata. :)

Herbie