Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

02.05.2006 - jagodziani i moonUnity - platonia


Kto: Jagodziani & MoonUnity
Miejsce: Gdańsk
Data: 02.05.2006

Na wstępie pozwolę sobie zadać pytanie. Co łączy Fullmoona, Moondallę i Ozorę z małymi open airami na obrzeżach Gdańska? W sumie nic, no może poza tym, że głowa Jagodzianych, Gagarin, na tych festiwalach już kilkakrotnie był i wiele na nich widział. Dwa razy do roku Gagarin ze swoją ekipą stara się przenieść namiastkę tych wielkich festów na polankę w dzielnicy Gdańska - Karczemkach i z imprezy na imprezę udaje mu się to coraz bardziej. Oczywiście jagodzianym open airom daleko do tych wspomnianych wyżej imprez, jednak za każdym razem gdy się pojawiam w Karczemkach wiem, że będzie dobrze i że Gagarin kolejny raz zaskoczy publikę ciekawym motywem dekoracji. Podobnie było i tym razem, poniższy zapis to próba przelania na klawiaturę tego, co działo się przez ostatnie cztery dni.

W Gdańsku pojawiłem się 1 maja o 15:09, podróż minęła mi dość przyjemnie. Jeszcze w czasie jazdy dowiedziałem się, że tego dnia nie będę potrzebny na polu i z dworca do siebie odebrała mnie Gosia. Jednak tego samego dnia wspólnie z Gosią udałem się do Gagarina, by spotkać się przy grillu. Do wspólnego grillowania dołączył jeszcze Butosz z Magdą i tak do około 23 rozmawialiśmy sobie o nadchodzącej imprezie. Później już tylko Gagarin, Gosia i ja czilowaliśmy w pokoju, przy okazji rozegrałem z Gagarinem partię w lotki - niestety przegraną.

Pogoda tej nocy nie była dla nas łaskawa, ponieważ cały czas padał deszcz - nie były to opady gwałtowne, ale takie, które mniej lub bardziej mogłyby zakłócić trwanie imprezy. Pobudka przed 9, Gagarin już na nogach, kończył lutować końcówki z nagłośnienia. Następnie zapakowaliśmy sprzęt i udaliśmy się na polankę, gdzie stały już wbite dzień wcześniej pale. Miło było znów się pojawić na tej polance, bowiem ma ona swój urok. Od razu zabraliśmy się do ostrej roboty. Rozkładanie namiotów z chilloutu, nagłośnienie... było tego sporo - a Butosz i Gagarin całość przewieźli chyba w 4 kursach. Niestety deszcz zrobił swoje i wjazd na teren "opena" był utrudniony, czasami z powodu "zawieszenia" się samochodu w błocie - trzeba było wszystko przenosić. Na szczęście ludzie którzy przybyli się bawić poustawiali samochody tak, że nie trzeba było interweniować - choć podczas przygotowań kilka osób zaliczyło bliskie spotkanie z błotem - no ale w końcu to jest urok open airów. Operując "mercedesem" wśród łopat, raz dwa uporaliśmy się z kablem, który dostarczał nam prąd z generatora będącego jednym z głównych bohaterów Platonii.

Około południa pojawiła się ekipa współorganizatorów Platonii, MoonUnity, którzy również wzięli się do roboty ze swoimi dekoracjami, tudzież pomoc w pracach polowych. Czas biegł nieubłaganie szybko, a ciśnienie wzrastało z minuty na minutę. Jeszcze bardziej ciśnienie podnosił nam generator, który od pewnego momentu "zawieszał" się co 7 minut, a później po lekkim przeglądzie co 9 minut (obliczeń dokonał Netri :)). Nie był to zbyt zdrowy przejaw, no bo wyobraźcie sobie, że podczas imprezy co 7-9 minut z oddali słychać głos rozgraconej syrenki. Przed 20 postanowiono, że generator zostanie wyciągnięty z przeznaczonego nań dołu i okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem od tej pory generator pracował bezawaryjnie... do czasu. Planowe rozpoczęcie Platonii było przewidziane na godzinę 21:00, dlatego wspólnie z Gagarinem po 20 udaliśmy się do jego domu celem F5 (odświeżenia się). Gdy wróciliśmy wszystko było prawie pozapinane na ostatni guzik (wiem, wiem, prawie robi wielką różnicę, przez co Gagarin z kilku spraw nie był zadowolony).

21:00 - za sterami pojawiła się Elfina, która w delikatnym stylu rozpoczęła imprezę, ludzie powolutku się schodzili. Jagodziani mieli lekkie obawy przed tym, czy ludzie się pojawią, ale ja od samego początku twierdziłem, że będą i że koszta imprezy się zwrócą - jak widać miałem rację. Ludzi przybywało z minuty na minutę, nie powstrzymało ich to, że w dzień padał deszcz i wiał wiatr, wszyscy byli spragnieni jednego - wysokich lotów nie ograniczonych przez ściany i sufity. Co oprócz muzyki przyciąga mnie do Gdańska ? Ludzie! Pięknie jest kilka razy w roku spotkać wszystkich znajomych i poznać nowych, których zna się tylko z forum lub GG. Ekipa Psytrance.pl była w pełnym (aktywnym) składzie: Just Mike, Templar i ja. Ksywy znajomych można by wymieniać dość długo, ale by nikogo nie pominąć, nie będę ich wymieniał. Mainfloor zapełniał się z minuty na minutę, pięknym widokiem były samochody które z oddali zjeżdżały się nie miejsce imprezy - sznur samochodów, które zapowiadały, że tej nocy będzie się sporo działo. Jak już wspomniałem o mainfloorze to teraz warto wspomnieć o jego dekoracjach. Mainfloor był wydzielony przez kilka pali, pomiędzy którymi były rozwieszone płótna, pomiędzy środkowym palem w powietrzu unosiła się konstrukcja, której autorami była ekipa MoonUnity. No i jak to bywa na imprezach Jagodzianych, zawsze jest jakiś element który ma zadanie zrobienie "szału" - tym razem było podobnie, ale element ten był do pewnego czasu niewidoczny. Chillout wraz z barem składał się z czterech namiotów - w odróżnieniu od poprzednich imprez tym razem chillout postanowiliśmy udekorować skromnie, bowiem poprzednimi razy chillout także miał "niszczyć", ale poza tym, że organizatorzy się starali, by było w nim jak najlepiej, to ludzie jakoś w tych chilloutach nie przebywali. Tym razem było odwrotnie! Chillout był wypełniony od pierwszych do ostatnich minut imprezy! Skromnie, a praktycznie. Za barem kolejny raz stały dwie urocze siostry, Magda i Ania, które także od pierwszych do ostatnich minut ostro walczyły z zamówieniami, choć w sumie to ja zarobiłem pierwsze 8 zł na barze, bowiem panie jechały jeszcze po dodatkowy sprzęt do baru, a za ladą stałem ja. :) Oczywiście na barze także był "szał", ponieważ każdy kto zakupił dwa piwa otrzymywał czapeczkę gratis, a około godziny 2 kolejny raz mogliśmy posilić się energetyczną fasolówką i leczo. Pełen profesjonalizm!

Pora jednak wrócić na mainfloor, gdzie w godzinach 22:00 - 00:30 grała męska część MoonUnity, czyli Ashpodel i Netri - można rzec, że było grubo, a tak naprawdę było progresywnie. Nie będę wypisywał co leciało, bo nie mam zielonego pojęcia, ale bardzo dobrze bujało i rozgrzewało, bowiem tej nocy temperatura nie była zbyt wysoka, więc aby rozgrzać ciało trzeba było wybrać jedną z czterech opcji: taniec, ognisko, rozgrzewająca beczka lub wtulenie się w kobietę tudzież mężczyznę swego życia. Ponieważ swą lubą zostawiłem w domu, wybrałem opcję szaleństwa na parkiecie, choć i wizyty przy rozgrzewającej beczce dobrze mi robiła. Gdy na zegarach pojawiła się godzina 00:30 za sterami pojawił się Extreme Discotheque ze swoim materiałem. Byłem tego występu ciekawy, bowiem był to mój "pierwszy raz" z muzyką tego pana, no i jak się okazało bardzo udany, dodatkowo wraz z rozpoczęciem grania Extreme Discotheque na polance miał być "szał" za sprawą dymu z ziemi. I tak też się stało... wraz z pierwszym mocniejszym beatem z ziemi na środku maina w gdańskiej dzielnicy Karczemki wydobył się dym, który oświetlany przez czerwoną lampę wprowadzał do zabawy element tajemniczości. Dym z ziemi... teraz tylko czekać jak na Fullmoonach, Ozorach i innych takich festiwalach ten pomysł zostanie skopiowany - Gagarin mistrz! Zabawa trwałą w najlepsze, około 200 osób, w tym dalecy turyści z Zielonej Góry (Zielono Mi wraz z dziewczyną). Mainfloor zapełniony, chillout zapełniony - czegoż chcieć więcej?

Od około godziny drugiej chcieliśmy jednego - by generator nie nawalił. Podczas gry Bongo generator dostał pierwszy raz na imprezie zadyszki. Od tego momentu każdy z grających mógł liczyć na dodatkowe emocje. Bongo *2, Tracer *3, ja *2, Gagarin *... jemu to już nikt nie liczył awarii generatora, gdyż te zdarzały się w sumie co chwilę, aż wreszcie generator wydał z siebie ostatnie dźwięki tego poranka i nastała cisza, którą urozmaicały swym śpiewem ptaki. Wróćmy do pozytywnej części imprezy, czyli do tego co działo się zanim generator się zbuntował na dobre... Bongo jako pierwszy tej nocy zapodał nam full onowe dźwięki, które mocniej ruszyły polanką, na twarzach ludzi było widać uśmiechy, a końcówka setu Bongosa to moment który chyba większości przybyłych na imprezę pozostanie w głowie - z głośników wydobyły się bowiem dźwięki rodem z Gwiezdnych Wojen, czyli "Twisted System - Stark Raver" (jakże aktualny temat podczas aftera na polanie, gdy stwierdzono, że tylko Jedai pokona Jedai). Po Bongo zagrał Tracer, którego w sumie na żywo (jako DJ) też nie miałem okazji jeszcze usłyszeć. Początek mroczny, ku uciesze kilkunastu osób - na szczęście nie były to tandetne darki, tylko takie, które potrafią dobrze namieszać w głowie, no i jeszcze do tego dym wprowadzający podczas tych mrocznych utworów dodatkowy element tajemniczości. Druga połowa setu Tracera nieźle mną zamiotła... o mały włos, a bym zapomniał, że gram po Tracerze - takie kawałki piękne leciały, że hohoho. Później przyszła pora na mnie... stres jakich mało, ale jak na swoje zdolności, to chyba dałem rade, po takich imprezach aż chce mi się grać. Ludzie się bawili, później mówili, że było ok, więc byle do przodu. Po mnie miał grać Gagarin, no i pograł troszkę, bowiem jak już wyżej wspominałem, podczas jego setu co zgranie to nawalał generator - tak więc poza tym, że miały lecieć fajne utwory, niewiele z tego wyszło.

Gdy nastała cisza, a słoneczko pięknie grzało, wszyscy zaczęli afterować. Jedni spali, drudzy prowadzili rozmowy, a jeszcze inni szukali psa. ;) Tak oto ta piękna noc tak szybko minęła i teraz tylko czekać na kolejne info o Jagodzianej imprezie, na której jeśli tylko Gagarin urealni mój pomysł, będzie taki szał, że Lentilki ;) wymiękają. Gdy większość osób udała się w kierunku swych domów, my rozpoczęliśmy prace porządkowo-rozbiorcze. Oczywiście nie mogło zabraknąć tradycyjnej pizzy podczas porządków - wszyscy którzy w tym czasie byli na terenie Platonii mogli się najeść. Śmiechu oczywiście było co niemiara, gwiazdą nocy został kolega Miodek i tutaj tak jak mu obiecałem mała reklama jego strony (www.djmdk.ovh.org). W domu Gagarina pojawiłem się o 19:00, czyli po 33 godzinach na polance z małą przerwą na prysznic. Warto było, bowiem była to dla mnie najlepsza z tych trzech Jagodzianych imprez. Dobra muzyka, wspaniali ludzie i świetni ochroniarze, którzy nie musieli interweniować ani razu, czyli wszystko co powinno być, by impreza się udała i nie przeszkodziła mi w tym temperatura, która w nocy wynosiła około 3-4 stopnie powyżej zera oraz nawalający generator. 33 godziny na polance odbiłem sobie w nocy z 3 na 4 maja - spałem 12 godzin, a później wspólnie z Gagarinem i tegoroczną maturzystką Nelą (trzymam kciuki) zwiedziliśmy Gdańsk. Powiem Wam jedno - widok z wieży na kościele Mariackim przy pięknej pogodzie powala na kolana. Jeszcze większe wrażenie robi fabryka cukierków w jednej z bocznych uliczek przy głównej (reprezentatywnej) ulicy Gdańska. Istny szał.

Wieczorem nadeszła pora odjazdu do domu. Pociąg relacji Gdynia - Kraków był wypełniony po brzegi. Trafiłem do takiego przedziału, że już gorzej trafić nie można było. Do Warszawy jechali ze mną jacyś dwaj fizycy - miłośnicy żeglugi, koleś ze swoją Barbie (bo inaczej tej dziewczyny nazwać nie szło). Od tego momentu nigdy więcej nie będę w pociągach myślał w stylu "co by było gdyby...". Otóż ochrona zwróciła temu kolesiowi od Barbie, że w pociągach nie można pić piwa, a jak już to w ukryciu. Koleś położył swoje piwo na ziemię, a ja sobie pomyślałem "pewnie zaraz będę je miał na sobie"... Nie minęło 10 minut, gdy koleś biorąc piwo chwycił je tak nieporadnie, że połowa wylądowała na moich nogach! Brak mi słów - w przedziale było chyba z 40 stopni i jeszcze ten zapach piwa. W Warszawie nastąpiła zmiana... dołączyli się dwaj żołnierze, dziadek i dwie rosyjskie studentki. Żołnierzyki, choć na wstępie zamiast przecinków używali "kurwa", okazali się później spoko kolesiami, rosyjskie kobitki spokojnie spały wraz z fizykami - miałem ubaw jakie ludzie podczas snu w pociągu starają się uzyskać pozycje wygodne do snu... albo gdy zderzali się głowami. Szczytem było jednak to, gdy w Sosnowcu jakiś koleś stwierdził, że jesteśmy już w Krakowie i tym samym postawił na nogi pół wagonu! Ludzie co sił chcieli z tego pociągu wysiadać! A Kraków dopiero za 2 godziny! Jak już się lekko otrząsnęli to ktoś stwierdził, że jesteśmy w Opolu, ponieważ na stacji były kosze na śmieci z Opola - myślałem, że tam padnę. Wreszcie cały i zdrowy wróciłem do domu, odpaliłem sprzęt i z łóżka rozpocząłem relację którą właśnie kończycie czytać. To by było na tyle z mojego kolejnego jakże udanego wypadu do Gdańska - raz jeszcze wielkie podziękowania dla Jagodzianych za zaproszenie, za wspaniały klimat, pozdrowienia dla wszystkich z którymi się widziałem i poznałem. Na koniec zostawiam sobie miejsce na najserdeczniejsze pozdrowienia i podziękowania dla rodziców i sióstr Gagarina za gościnność.

Styropian